piątek, 6 grudnia 2013

Kanapowcy wszystkich regionów łączcie się

PJN, Gowin i Wipler ogłosili na sobotę połączenie swych potencjałów. W Warszawskiej hali Expo odbędzie się spęd wszystkich zainteresowanych, ma być podobno półtora tysiąca ludzi. Pewnie będzie to gwóźdź weekendowych serwisów informacyjnych, co od organizatorów wymagać będzie kreatywnego podejścia do zagospodarowania miejsc, bo główna hala pomyślana została dla trzykrotnie większego  audytorium. Wprawdzie jeszcze dzisiaj Paweł Kowal twierdzi, że nie zakończył dotąd rozmów programowych, ale wszyscy zainteresowani są pewni, że dzięki temu aliansowi osiągną sukces w nadchodzących wyborach. Czekaj, czekaj, Gowin przed chwilą powiedział w trakcie konferencji prasowej, że to jego inicjatywa. Będzie się działo.


Ciekawym jestem, po co PJN, Gowin i Wipler bawią się w takie rozgrywki. Daleko im do groteski lat dziewięćdziesiątych, gdzie liczne stronnictwa zmieściłyby się do małego busa (na kanapie, tudzież przy stoliku kawiarnianym), lecz w dzisiejszych czasach budowanie nowego stronnictwa bez zaplecza (zwłaszcza finansowego) skazane jest na niepowodzenie. Dla powyższej trójki jest to oczywiście walka o polityczny byt, inaczej grozi im zepchnięcie w stronę politycznego planktonu, gdzieś w odległe zakątki galaktyki, skąd nie ma powrotu.
Gowin, najbardziej charakterny, budzi raczej negatywne skojarzenia elektoratu (sam pamiętam oburzające słowa ówczesnego Ministra Sprawiedliwości, który stwierdził, że „w nosie ma literę prawa”). Zresztą jego urzędowanie wciąż odbija się czkawką w sądownictwie. Błędnie przeprowadzona reforma sądownictwa (i zniesienie kilkudziesięciu sądów plus przeniesienie samych sędziów) doprowadziła do sytuacji, w której setki tysięcy postępowań może okazać się dotkniętymi nieważnością. W procedurze to zarzut najcięższej wagi, dla polityka sprawującego taki urząd w demokratycznym państwie prawa powinien to być pocałunek śmierci. Ten były doktorant Wojciecha Roszkowskiego (autora jednego ze słabszych podręczników do historii ostatnich lat, a na pewno najbardziej rozpolitykowanego) nie jest też porywającym tłumy trybunem.
Kowal kroczy ostatnio od porażki do porażki, ostatnie wybory uzupełniające skończyły się dla PJN upokarzającym, przedostatnim miejscem. Wipler z kolei ponosi konsekwencje swojej zbyt słabej głowy (tu mała rada na przyszłość. W czasach, gdy od ojca wymaga się czynnego uczestnictwa w wychowaniu dziecka, dzieci się nie „oblewa”, tym bardziej dopiero co zawiązanych ciąż).
Nie wiem, na co liczy Kowal, Gowin i Wipler. Polska scena polityczna zawęża się coraz bardziej. W wyborach w 1991 r. mandaty zdobyło 29 komitetów (czy ktoś to jeszcze pamięta?). Tylko dwa komitety zdobyły więcej niż 60 mandatów (UD i SLD). Jeśli doliczyć WAK, PC i PSL, to zwycięzcy wyborów sprzed dwóch dekad rządzą do dziś, zmieniły się tylko szyldy. Jedynym wyjątkiem jest tu partia Palikota, tylko że wsparł ją swoimi milionami założyciel (tzn. najpierw przyznał, że wyłożył kilkanaście milionów z własnych pieniędzy, po czym stwierdził, że został źle zrozumiany; węszę związek z lekturą ordynacji wyborczej).
Przed nami dwa lata naszpikowane wyborami. Skarbnicy partii nerwowo przeliczają tabelki w excelu, sztaby wyborcze powoli zaczynają opracowywać plany. Nawet liderujący w sondażach PIS zaczyna zachowywać się nieco nerwowo, krążą pogłoski, że skarbnik (jednocześnie ojciec Perfekcyjnej Pani Domu) wypadł z łask Prezesa.
Jak przeprowadzić kampanię wyborczą bez zaplecza finansowego, mając raptem trzech europosłów i czterech posłów? W historii III RP nie mieliśmy jeszcze przypadku takiego nagromadzenia wyborów. Maj 2014 (wybory do PE) stanowić będzie tylko preludium do ostatecznej rozgrywki rok później, kiedy wybierzemy prezydenta i parlament. Wybory samorządowe będą tylko kolejnym przerywnikiem drenującym kasy partii przed ostatecznym zwarciem. Kto nie ma kilkudziesięciu milionów złotych na kontach, niech nawet nie wchodzi do rozgrywki, bo będzie musiał licytować zbyt wysoko. Nawet TR, PSL i SLD nerwowo zerkają na kalendarz, bo ich kieszenie mogą się okazać zbyt płytkie. W tym towarzystwie nowa inicjatywa zdaje się być skazana na pożarcie.

I w tym wszystkim może być metoda. W ostatecznej rozgrywce może okazać się, że frontmani zasilą szeregi niedawnych konkurentów, skazując swój niedawny matecznik na polityczny niebyt. Jeśli dzisiaj w ten sposób można dochrapać się nawet pozycji w rządzie, może okazać się, że metoda ma sens. Pora więc chyba zacząć obstawiać, kto przyjmie uciekinierów z okrętu, pod którego budowę ledwie co położono stępkę, chyba że wierzymy, że same idee są w stanie wprowadzić partię do parlamentu.

Przypominam, o Njusaczowej zimowej ofensywie. Na blogasa podrzucamy masę textów, niektóre bardzo ciekawe. 

Zachęcam do pozostania z nami, bo to nie jest nasze ostatnie słowo :)