środa, 4 grudnia 2013

Ukraina a UE

ZSRR, o czym się często zapomina, był krajem ludniejszym niż USA. Oczywiście współcześnie liczba szabel nie determinuje pozycji kraju na świecie, ale zapewne wszyscy się zgodzimy, że główną barierą na drodze RFN czy Japonii do stania się światowym hegemonem jest właśnie demografia. Świadomość tego faktu na pewno jest żywa w Rosji, Rosji marzącej o przywróceniu dawnej potęgi. Dodać trzeba, że marzenie to staje się koniecznością, jeśli Kreml myśli o utrzymaniu Dalekiego Wschodu i czerpaniu korzyści z jego bogactw naturalnych. Rosja to tylko 45% ludności byłego Sojuza, ale aż 75% jego PKB i 90% jego wydatków na zbrojenia, stąd zebranie pod patronatem Rosji przynajmniej części republik staje się realnym projektem.
Co ma do tego Ukraina?


Ukraina jest krajem biednym, jej gospodarka, mimo dysponowania rezerwuarem siły roboczej przewyższającym polską o 25%, wytwarza mniej niż Czechy, niewiele więcej niż Słowacja. Ukrainie bliżej do państwa upadłego niż gospodarki rozwiniętej. Jeśli dzisiaj zżymamy się, że przy otwartych granicach straciliśmy ponad 2 miliony emigrantów zarobkowych, to musimy uświadomić sobie, że Ukraina w ciągu dwóch ostatnich dekad mimo zamkniętych granic straciła ich jeszcze więcej. Dzisiaj akcesja Ukrainy do Unii jest równie abstrakcyjna jak przyłączenie się Albanii albo Tunezji.
Dla Ukrainy akcesja to perspektywa drenażu kapitału ludzkiego, którego skali nikt nie jest w stanie oszacować. Istnieje jednak wysokie prawdopodobieństwo, że na emigrację zdecydować mogłoby się nawet kilkadziesiąt procent siły roboczej, co spowodowałoby zapaść gospodarki. Ukraina to gospodarcza czarna dziura, skorumpowana, z rozpadającą się infrastrukturą, archaicznym przemysłem ciężkim i upośledzonym społeczeństwem obywatelskim. W zeszłym roku na Majdanie z rozbawieniem i jednocześnie zażenowaniem obserwowałem, jak o 18 kończyła się zmiana „protestujących” o uwolnienie Julii Tymoszenko. O pełnej godzinie zwinęli transparenty, schowali do namiotu i wrócili do domu. Ja wróciłem do hotelu, w którym właśnie zabrakło ciepłej wody. Dobrze że nie było jeszcze zimy, bo ogrzewanie też nie działało.
Nie widzę więc realnej możliwości przystąpienia Ukrainy do UE, przede wszystkim z powodów finansowych. Nie ma obecnie w Unii żadnej siły, która odważyłaby się postawić postulat wpompowania w gospodarkę Ukrainy dziesiątek, a nawet setek miliardów dolarów, w celu reanimacji jej gospodarki. Jednocześnie gospodarka ta ma niewielką chłonność, nie jest więc dla państw unijnych szczególnie interesującym rynkiem zbytu. Stąd też umowa stowarzyszeniowa dla Ukrainy nie oznaczała jakiejkolwiek pozytywnej perspektywy, stanowiąc jednocześnie jasny sygnał wrogości wobec Rosji.
Rosja z kolei występuje z zupełnie innej pozycji. Jak już wyżej wspomniałem, realizacja projektu ZSRR-bis bez Ukrainy nie jest przesadnie sensowna. Ukraina to rezerwuar siły roboczej, bank żywności i bliska kulturowo ludność ze sporym odsetkiem Rosjan i Ukraińców o częściowo rosyjskiej tożsamości. Dość wspomnieć, że premier Ukrainy posługuje się w oficjalnych przemówieniach językiem rosyjskim, a prezydent ukraińskiego uczył się dopiero w trakcie kampanii wyborczej. Poza Białorusią i Armenią, częściowo już zhołdowanymi, Rosji pozostaje przyłączenie republik z azjatyckich części byłego ZSRR, często obcych kulturowo i religijnie (państwa nadbałtyckie chyba skutecznie wyrwały się z objęć Rosji, przynajmniej nie grozi im wasalizacja).
Jeśli więc Rosja jest zdeterminowana, bo dla niej pozyskanie Ukrainy jest warunkiem sine qua non, a Unia Europejska tylko chce, to wynik rozgrywki wydaje się przesądzony. Nawet chwilowa porażka dla Rosji to tylko okazja do przegrupowania sił i uderzenia z flanki. Projekt: Rosja, Ukraina, Białoruś i Armenia to ponad 200 milionów ludzi, 3 miliony nowych narodzin rocznie i status piątej gospodarki świata, przy zachowaniu względnej jednolitości kulturowej i narodowej. Azja Środkowa sama wpada w łapy takiego tworu, bo lepszy stary wróg niż nowe aspiracje Chin.
Zapewne należy więc spodziewać się kolejnych sukcesów Rosji na terenie Ukrainy. Scenariusz znamy z Armenii i Białorusi. Na samym początku będzie kryzys bankowy oraz związany z zadłużeniem państwa, który zostanie rozwiązany przy pomocy rosyjskich pożyczek pod zastaw. Następnie przejęte zostaną udziały w przedsiębiorstwach strategicznych, zwłaszcza z sektora energetycznego. Spółki przesyłowe staną się własnością Rosji, a ciężki przemysł uzależni się od tanich nośników energii. Jednocześnie coraz chłonniejszy rynek rosyjski otworzy się na żywność i siłę roboczą z Ukrainy. Tym samym oligarchia i władze będą miały coraz mniej argumentów, by iść w kierunku Unii. Część obywateli zagłosuje nogami (na wschód i na zachód), zwłaszcza że UE stopniowo znosić będzie ograniczenia w imporcie siły roboczej z Białorusi i Ukrainy. Jednocześnie zdekapitalizowany sprzęt wojskowy zostanie wycofany, a na jego miejsce Rosja wprowadzi własnych operatorów i uzbrojenie, przejmując zwłaszcza odpowiedzialność za ochronę strefy powietrznej (lotnictwo i broń przeciwlotnicza).
Reasumując powyższe rozważania trzeba podkreślić, że Unia Ukrainy nie potrzebuje, a Rosja jak najbardziej. Rosja jest więc gotowa dotować ukraińską gospodarkę, na co Unia na pewno się nie zdecyduje. Skala tej dotacji może być nawet wyższa niż transfery unijne do Polski, ponieważ Rosja ma ten luksus, że władza nie jest tak skrępowana opinią publiczną jak na zachodzie Europy. Polska też kilka lat temu próbowała prowadzić podobną politykę (vide np przejęcie Możejek czy Unipetrolu), co do dzisiaj ściąga gromy na głowy ówczesnych decydentów. Dlatego też można z całą pewnością przyjąć, że mając do wyboru unijną wędkę i rosyjską rybkę, Ukraina bardziej skłonna będzie do dokonania natychmiastowej konsumpcji, nawet stojąc wobec konieczności zapłaty wyższej ceny w przyszłości.

W całej tej sytuacji na najgorszej pozycji stoi sama Ukraina (choć dodać należy, że niestety częściowo na własne życzenie swojej klasy politycznej). Niezależnie od wyboru ścieżki politycznej i gospodarczej integracji wydaje się być skazana na polityczną zależność od możniejszych sąsiadów, postępującą depopulację i związane z tym problemy budżetowe. 
Zgodnie z najnowszą, świecką tradycją, polecam wpisy z ostatniego tygodnia: