piątek, 17 października 2025

Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 6: Klamra

Dziś szósta, ostatnia historia z tej koreańskiej serii wspomnień.

Dla osób, które zawitały tutaj po raz pierwszy: mam za sobą 20 lat w biznesie, od Polski po Azję. Opowiadam prawdziwe historie o budowaniu firmy od zera, o realiach rynku i lekcjach, które mnie ukształtowały, a Tobie mogą pomóc.

Wszystko naprawdę się wydarzyło. Imiona i detale oczywiście zostały zmienione dla dyskrecji.

Każdy text można czytać oddzielnie, ale wydaje mi się, że najwięcej można nauczyć się zapoznając się z całością serii. Zaczynając od  Odc.1: Nocny telefon przez kolejne odcinki, dojdziesz do bieżącego.

 

Deja Vu aka Nocny telefon

Nie pamiętam, która to była wówczas godzina, ale nie było tak późno, jak za pierwszym razem 20 lat temu.  21? A może jednak bliżej 20. Zadzwonił telefon.

— Przyjedź Pan do mnie. Mam urodziny — powiedział głos, który bardzo dobrze znałem.

Chociaż nie słyszałem go 15 lat, to nie musiałem sobie przypominać do kogo on należał. Dobrze znałem jego właściciela. Poza tym miałem zapisane w komórce: Książę Pogranicza.

— Dobry wieczór. Kiedy? — zapytałem chyba nawet dokładnie, jak za pierwszym razem.

— W najbliższą sobotę zapraszam do siebie – oraz dodał — Przyjedź z eM, chętnie ją poznam.

Cisza. Pamiętam, że przez chwilę zapanowała cisza. W myślach, jak szachowy arcymistrz Hikaru Nakamura, poleciałem 30 posunięć do przodu, tylko po to, aby spokojnie odpowiedzieć:

— Dobrze. Będziemy — odłożyłem telefon i poszedłem powiedzieć żonie, że jedziemy na weekend na Wschód.

Byłem zupełnie innym człowiekiem niż za pierwszym razem, mimo to serce znowu pompowało adrenalinę. Mózg zaś krzyczał: to Pan Krzysztof!

 

Droga na wschód

Mówi się, że za sukcesem męża w cieniu stoi żona. W naszym przypadku, to się nie sprawdziło, każde z nas samodzielnie zapracowało na swój sukces. eM realizuje się w pewnym korpo będąc już prawie u szczytu w jego hierarchii. Tylko ja wiem ile pracy ją to kosztuje i jak bardzo święty jest odpoczynek w weekend. Dlatego, jak się może spodziewacie, już tylko z tego powodu, nie była zachwycona wyjazdem na Wschód. Dodatkowo nie było to jej w smak, że celem tej wyprawy był Pan Krzysztof. 15 lat temu zostawiłem spółkę dla niej i przeniosłem się do Warszawy. Teraz ona obawiała się, że drugi raz chciałem wejść do tej samej wody.

- Po co tam jedziesz? Znowu chcesz wejść w ten świat? Nie musisz tego robić i bez nich już jesteś milionerem – mówiła spokojnym głosem, ale w którym słychać było obawę.

Spokojnie wyjaśniałem jej swoje powody: że jestem ciekawy co z naszymi narzędziami, że po ludzku chciałbym obu byłych wspólników zobaczyć, bo to może ostatnia taka okazja, że urodziny, to zapewne tylko pretekst do omówienia nowego biznesu. Ale w głębi duszy wiedziałem, że jadę tam też po coś innego. Żeby zamknąć rozdział, którego nigdy tak naprawdę nie zamknąłem. 

Nie próbowała mnie przekonać, wiedziała, że to bezcelowe. Tuż przed dotarciem, skwitowała tylko słowami -  ciągnie wilka do lasu – trafiła nimi w punkt.

 

Książę Pogranicza

Jubilat – Pan Krzysztof – był już dziadeczkiem. Emerytem, który w otoczeniu rodziny świętował swoje 75 urodziny. Zaprosił na nie wszystkich świętych z całego powiatu, a może nawet i województwa. W związku z tym staliśmy z eM w ogonku gości, aby złożyć życzenia i przekazać nasz prezent. Dzięki temu mieliśmy okazję posłuchać, co ludzie myślą na jego temat. „Nigdy nie śpi”, „ciągle w pracy”, „dorobił się na handlu z Koreą i Chinami”, „dorobił się bo znał wszystkich burmistrzów i wójtów”, „gdyby nie żona, to by nic nie miał”, itd., itp… ze swoistego transu wybiły mnie dopiero słowa: „taki bogaty, a wnuków nadal nie ma”. Podniosłem głowę i zobaczyłem w tej samej chwili jego córkę Telimenę stojącą obok niego i pomyślałem, że dziwnie to się w życiu plecie.

Gdy nadeszła nasza kolej, znany zespół disco polo, akurat zaczął śpiewać „wszyscy Polacy, to jedna rodzina”. Utwór, od którego zaczęła się ta historia.

Uścisk dłoni mój były wspólnik miał już słabszy, ale w oczach nadal ten sam błysk. Po nim poznałem, że w starym piecu diabeł nadal pali. Stał przede mną i słuchał moich życzeń ten sam człowiek, do którego 20 lat wcześniej pędziłem w nocy, jak rozwoziciel pizzy. Przywitał się, wysłuchał życzeń, poznał moją eM. 

W tle słychać było słowa refrenu: „Hej, hej, bawmy się, hej, hej, śmiejmy się”.

 

Sala, która pachniała różami i nowymi obietnicami

Posadzono nas przy jednym stoliku z Siergiejem, który pojawił się ze swoją żoną. Mój drugi wspólnik w biznesie, były kapitan ruskiej bezpieki nie wydawał się już groźny. Opowiadał, o synu który mieszka w…Seulu, córce, która pracuje w jednym z warszawskich korpo. Wreszcie o sobie, że stracił za Bugiem swój biznes z narzędziami, bo przespał rewolucję o nazwie „samo się nie sprzedaje”. Latami wydawało mu się, że nie trzeba nic robić, bo klienci sami zadzwonią, gdy będą potrzebowali czegoś od niego…aż przestali dzwonić w ogóle. Nie rwał włosów z tego powodu. Miał spory majątek w kilku miejscach na świecie, a na bieżące wydatki zarabiał „przewożąc” przez granicę do Polski oryginalne mydło z Syberii, na które jest embargo w związku z wojną na Ukrainie.

W pewnej chwili podszedł do nas Jubilat i powiedział do mnie to, czego się spodziewałem od samego początku: chodź ze mną, musimy porozmawiać. Podeszliśmy we dwóch do małej grupki stojącej przy samej orkiestrze, przy samym głośniku. Wtajemniczyli mnie w ich nowe przedsięwzięcie. Chcieli, żebym pomógł im w tym projekcie. Od razu zobaczyłem te same błędy, które my popełnialiśmy 20 lat temu – brak zrozumienia klienta i ślepą wiarę w to, że dobry produkt sam się sprzeda. Analizowałem w głowie wszystkie za i przeciw. Wszystkie ryzyka, których byłem świadom i tę niepewność, której nie potrafiłem nazwać. Po chwili odpowiedziałem tak, jak zrobiłby to 100% Chińczyk, który nigdy wprost nie zakomunikuje ci negatywnej informacji, nigdy nie powie ci, że się nie da, że nie da rady wyrobić się na czas: przemyślę to i dam Panom znać.

Stary wyga znał mnie dobrze, gdy tylko wyczuł, że nie zarobi na mnie, to stracił mną zainteresowanie. Zostawiłem ich samych sobie, niech grają w swoją GRĘ i podszedłem do „baru” po kawę. Po chwili tuż obok pojawiła się Telimena.

Córka Milionera

Pomimo swoich trzydziestu kilku lat nadal wyglądała zjawiskowo. Elegancki ubiór tylko podkreślał jej piękne kształty. Włosy jak u lwicy przerzuciła ręką z jednego ramienia na drugi. Po czym uśmiechnęła się do mnie, tak ciepło, że stopiłaby górę lodową, na której zakończył swój rejs Titanic. Dopiero wtedy spojrzałem jej w oczy i zobaczyłem ogromny smutek. Tym różniła się od osoby, którą poznałem 17 lat wcześniej i dla której o mało co nie straciłem głowy. Pomimo tego, że oboje byliśmy już sobie obcy, że byliśmy innymi ludźmi, to momentalnie przełamaliśmy lody i konwenanse opowiadając, co i jak w naszym życiu się zadziało. Ponieważ moje życie poznajecie właśnie w tych wspomnieniach, to daruję sobie moją część, a skupię się tylko na streszczeniu tego, co dowiedziałem się od Telimeny. U niej występowały dwie skrajności.

Wielki sukces biznesowy przeplatał się z porażkami w życiu osobistym. Samodzielnie kierowała teraz „naszą” spółką z narzędziami. W krótkim czasie opanowała ponad 50% rynku polskiego, miała kilkudziesięciu klientów z Europy, a nawet jednego z Libanu! Dowiedziałem się, że „Cedynia” zbankrutowała, „Kraków” nie znalazł sukcesora i „dogorywał”. Zamiast przedstawicieli, postawiła na sklep internetowy. Zamiast jazdy po klientach i nakłaniania ich do zakupu, organizowała teraz huczne imprezy firmowe, targi, sponsoringi, etc. Teraz to klienci do niej przychodzili. Byłem pod wrażeniem, jak postawiła się ojcu i jak z sukcesem realizowała swoją strategię.

W życiu osobistym porażka goniła jednak porażkę. Faceci bali się, bo za ładna, bo za mądra, bo za przebojowa, bo nie siedzi w domu czekając na powrót męża z pracy, tylko ma swój biznes, bo nie ma dla nich tyle czasu ile by oni potrzebowali. Ci z nich, którzy gotowi byli na nią, na życie z nią, to nie wytrzymywali presji Księcia Pogranicza.

- Ależ szkoda, że tak to Ci się w życiu nie układa - w przypływie szczerości powiedziałem jej.

- Szkoda, że wtedy w hotelu posłuchałeś mojego ojca – odpowiedziała nie patrząc mi w oczy.

Zamarłem. W jednej chwili uderzyła we mnie cała waga tamtej decyzji sprzed lat. Zobaczyłem cień alternatywnego życia, które mogło się wydarzyć, a które przepadło na zawsze w tamtym pokoju hotelowym nad Gardą, który dzieliliśmy razem po Targach we Włoszech.

Wróciłem do rzeczywistości, kawa ostygła, Telimena odeszła. 

Przy odległym stoliku widziałem, jak siedziała eM. Chociaż ona nie mogła widzieć mojej twarzy, to ja ją dobrze widziałem. Życie, które wybrałem przed piętnastoma laty.  

Uśmiechnąłem się.

 

To ostatni odcinek w serii koreańskich wspomnień. Dziś tradycyjnego podsumowania nie będzie, bo cała lekcja o życiu i biznesie jest zawarta w tej „klamrze”.

Za tydzień zaczynam kolejną serię wspomnień. Zapraszam.

 

Na koreańska serią złożyły się:

1. Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 1: Nocny telefon

2. Njusacz: Z pamiętnika przedsiębiorcy. Odc. 2: Handlowanie to gra. Pierwsza krew.

3. Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 3: Kadry decydują o wszystkim

4. Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 4: Wizyta w fabryce

5. Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 5: Córka milionera.

6. Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 6: Klamra


 

Mój substack PamietnikBiz | Substack po zapisaniu rozsyła na podany email kolejne karty wspomnień. Dzięki temu nie przeoczysz kolejnego odcinka.

Na blogu Njusacza njusacz.blogspot.com/ można ze mną omówić swoje wrażenia, pomysły, czy po prostu porozmawiać o życiu w komentarzach do wpisów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz