Czwarty odcinek z tej serii
wspomnień. Dla tych, którzy dołączają po raz pierwszy: mam za sobą 20 lat
prowadzenia firmy i liczne projekty w różnych branżach, zarówno w Polsce, jak i
za granicą. Opowiadam prawdziwe historie, z których wyciągam wnioski – imiona,
nazwy firm i detale zmieniam dla zachowania dyskrecji.
Zaproszenie, a może jednak
wezwanie?
Pewnego dnia przyszła wiadomość z
Korei. Wiadomość była krótka: "Zapraszamy na spotkanie do centrali.
Prosimy o potwierdzenie terminu". Podpis: Mr. Kim.
To nie było zaproszenie. To było
wezwanie na dywanik.
Dwa lata po nocnym telefonie od
Pana Krzysztofa nasza firma wgryzła się w rynek jak wściekły bulterier.
Mieliśmy około 20% udziału. Problem w tym, że nasz sukces oznaczał, że inni
stracili swój kawałek tortu i zaczęli głośniej narzekać. Ich skargi były nieuniknioną konsekwencją naszych niskich cen.
Wiedzieliśmy, że ten dzień
nadejdzie.
Lecieliśmy jednak do Seulu nie po
to, aby podpisać kapitulację i błagać o przetrwanie, lecz by negocjować to, co dla
nas było istotne. Tak się właśnie sprawy mają w biznesie – jak startujesz, to
byle robak może cię rozdeptać. Ale gdy już okrzepniesz, zaczynają się wszyscy z
tobą liczyć.
Lot
Tylko ja i "Książę Pogranicza" razem przez kilkanaście godzin. Wystarczająco dużo czasu, aby lepiej się poznać i przećwiczyć tematy, które chcieliśmy poruszyć.
Z jednej strony nasze żądania: zakupy „z półki", gdy nam zabraknie towaru, lepsze ceny, szybsza produkcja, zero depozytu.
Z drugiej ewentualne kompromisy, na które byliśmy gotowi.
Szok i niedowierzanie
Na lotnisku Incheon i jadąc do
Seulu uderzyła w nas... przyszłość.
W Polsce drogi były wtedy jeszcze
marzeniem, a nasze "międzynarodowe" Okęcie przypominało wówczas
większy dworzec PKS. A tu? Port lotniczy na sztucznej wyspie, pociągi niemal
lewitujące nad szynami, czystość tak sterylna, że można było jeść z podłogi.
To był nokaut cywilizacyjny.
Poczuliśmy się jak dwaj chłopcy z prowincji, którzy przez pomyłkę trafili na
galę rozdania Oscarów.
Wejście do smoczej jamy
Panna Park czekała z tabliczką –
uśmiechnięta, profesjonalna, ale z tym koreańskim chłodem w oku. Zawiozła nas
do hotelu na koszt fabryki.
Kim nie marnował czasu. Zamiast
do biura, zaordynował nam objazd po trzech zakładach produkcyjnych – każdy
wyspecjalizowany w jednym segmencie narzędzi, aby minimalizować koszty
operacyjne. Później ten sam schemat widziałem w Polsce, gdy z pewnym Żydem robiłem
projekt masła koszernego, ale o tym w innym odcinku wspomnień.
Początkowo myśleliśmy, że Kim
chce nam zaimponować rozmachem. Jednak bardzo się myliliśmy. To nie była
wycieczka. To była lekcja, quasi tresura, zanim usiedliśmy w biurze i
zaczęliśmy nasze rozmowy – on przygotował pod nie grunt!
W każdej fabryce, przy ogłuszającym rytmie maszyn, wbijał nam do głowy Prawdy Produkcji.
Pierwsze przykazanie: "Wy w sprzedaży gasicie pożary z dnia na dzień" – mówił, wskazując na gigantyczny harmonogram na ścianie. – "Popatrzcie. Ja mam zaplanowaną każdą minutę na 45 dni do przodu. U nas nie ma czegoś takiego jak 'pilne zamówienie'. Mój plan produkcyjny jest święty".
Drugie przykazanie:
"Chcecie 10 sztuk tego, 15 tamtego. A wiecie, ile kosztuje przezbrojenie
tej maszyny pod wasz unikalny wzór? Więcej, niż jest warte wasze całe
zamówienie. Cena czyni cuda, a ilość czyni cenę. Zapamiętajcie. Inaczej
nakarmię was moimi kosztami".
Trzecie przykazanie:
"Narzędzie, które sprawdzi się w Brazylii, w Polsce może nawet na siebie
nie zarobić. Nie sprzedaję nikomu, niczego 'z magazynu', nawet jeśli klient z innego kraju nie zapłacił. Bo reklamacja wróci do was szybciej niż wyjedziecie za bramę
zakładu klienta".
Czwarte przykazanie:
"Depozyt to nie moja fanaberia. To wasza obietnica, że odbierzecie
zamówiony przez was produkt. Produkuję tylko dla was. Jeśli się wycofacie,
zostaję z tym i nikomu innemu nie sprzedam."
Po tym, co zobaczyliśmy, nasza
lista żądań wyglądała jak naiwny list do Świętego Mikołaja.
Zrozumieliśmy, że fabryka to nie
jest sklep, do którego się wpada po bułki. To smok. Potężna bestia, której nie
da się złamać. Można go tylko zrozumieć i nauczyć się z nim egzystować.
Negocjacje
Przejechawszy z 1000 km po Korei
i spędziwszy wiele godzin w kolejnych zakładach produkcyjnych, wreszcie
wróciliśmy do kwatery głównej i usiedliśmy do stołu.
Runda 1: Opierdol i kompromis
Najpierw od nich zebraliśmy
solidne lanie za psucie rynku. Na szczęście szybko położyliśmy na stół twarde
dane: nasze zamówienia rosły o 300% rok do roku i mogliśmy wyjść z narożnika.
Fabryka nie zamierzała nam dawać
forów i pokazała nam rozdrobnienie i poszatkowanie tych zamówień, które według
ich wyliczeń generowały im wręcz straty (pamiętacie „gościa z Podlasia" z
odcinka 2? ta sama GRA). Byliśmy prawie policzeni i groziła nam podwyżka cen!
Na szczęście przypomniałem sobie
Drugie Przykazanie Produkcji. Stanęło na tym, że będziemy zamawiać rzadziej,
ale większe ilości. Obie strony wygrały – nam nie podniesiono cen, oni dostali stabilność produkcji.
Runda 2: Sędzia gra po naszej
stronie
Gdy ceny i ilości zostały
uzgodnione, zaczęliśmy nasz atak przeciwko depozytom. Kim ślizgał się długo i
impas trwał.
Wówczas do sali konferencyjnej
wszedł główny dyrektor eksportu i wszyscy Koreańczycy stanęli na baczność.
Przejrzał nasze finanse, historię zamówień, omówił coś ze swoim zespołem i
wyszedł.
Spodziewaliśmy się twardego
"nie".
Zamiast tego Kim sam z siebie
powiedział: "Pan Dyrektor przyznał wam właśnie 90-dniowy termin
płatności".
Szczęki zbieraliśmy z podłogi.
Walczyliśmy o brak depozytu, czyli obrazowo mówiąc, brak płatności na -40 dni
przed załadunkiem, a dostaliśmy płatność 90 dni po! Szok i niedowierzanie.
Później okazało się, że rząd
koreański wprowadził specjalny program dla eksporterów i brał na siebie ryzyko
odroczonej płatności. Nasze zamówienia w kolejnym roku wzrosły o kolejne 100%.
Runda 3: Uczta i dwie oferty
Finałowa kolacja z wiceprezesem –
byłym asem z Samsunga, który właśnie przeszedł do naszej fabryki i miał za
zadanie podwoić eksport do Europy.
Pamiętacie odcinek "Kadry
decydują o wszystkim"? To powiem wam, że to idealny przykład na
potwierdzenie tej tezy. Młody facet koło czterdziestki był kwintesencją
właściwej osoby na właściwym miejscu. Miękkie cechy charakteru dobry Bóg
połączył z analityką w osobie wiceprezesa Yoona.
Przy ostrym kimchi i litrach soju
kierował rozmowami tak, że co chwilę schodziła z biznesu na życie, tylko po to,
aby po chwili wrócić tam, gdzie „rosły pieniądze".
Wtedy padły też te dwie
propozycje:
Pierwsza, dla spółki:
"Macie już jedną sieć dystrybucji. Ładnie rośniecie. Damy wam drugą,
równoległą markę narzędzi dedykowaną tylko dla budownictwa. Podbijcie nimi
Polskę".
Ale Pan Krzysztof szybko odmówił.
Bał się prowadzenia dwóch wojen na rynku naraz.
Druga, dla mnie:
"Zostań w Korei. Ożeń się z Panną Park. Będziesz moim człowiekiem na
Europę Wschodnią".
![]() |
Młodość! |
Siedziała naprzeciwko mnie. Spojrzałem na nią. Młoda, egzotycznej urody dziewczyna nawet nie mrugnęła, gdy Szef Wszystkich Szefów oddawał ją w ręce obcego faceta.
Ja wtedy... stchórzyłem przed
wizją życia na innym kontynencie.
Czy to był błąd? Nie wiem. Życie
na pewno potoczyłoby się inaczej. Czasami, gdy komputer przypomni mi jej
zdjęcie, zastanawiam się nad tym.
Tak się jednak czasem w życiu plecie, że to "o mało co" małżeństwo otworzyło mi drzwi do kontraktu
w... Bułgarii. Okazało się, że syn pewnego milionera, z którym negocjowałem
pewien temat, ma żonę Koreankę i...od razu nam zaiskrzyło.
Powrót
Lot powrotny do Polski trwał tyle samo co do Korei, ale wracaliśmy innymi ludźmi. Wiedzieliśmy już, że mamy za sobą prawdziwą fabrykę – broń, której mało kto ma. Mogliśmy kopiować wzory, dostawać nowości przed premierą, budować przewagę i być nie do zatrzymania. Pozostało tylko nauczyć się nią władać. Musieliśmy planować kwartałami, a nie tygodniami. I karmić smoka regularnie i obficie. Bo zadowolony smok zionie ogniem w twoich wrogów. A głodny – pożera najpierw ciebie.
W kolejnym odcinku: wyjazd na
targi do Włoch i... Córka Milionera.
Do Pamiętnika z tego odcinka:
- Fabryka rządzi się swoimi prawami. To nie jest hurtownik, ani tym bardziej sklep.
- Produkcja ma swój rytm, plan. Sprzedaż to chaos. Zanim zaczniesz negocjować, zrozum logikę partnera. Mów jego
językiem, a nie swoim.
- Nie walcz ze smokiem – karm go. Chcesz lepszych
cen? Daj mu to, czego pragnie: duże, przewidywalne zamówienia. Wolumen to
jedyna waluta, jaką szanuje fabryka.
- "Wezwanie na dywanik" to test.
Jeśli rośniesz i robisz zamieszanie, dostawca chce sprawdzić, czy jesteś
problemem do usunięcia, czy inwestycją na przyszłość. Bądź przygotowany.
- Szukaj ukrytej furtki, nie burz muru. Czasem
rozwiązanie leży tam, gdzie się go nie spodziewasz. Zamiast walczyć o
jedną rzecz (depozyt), możesz dostać coś znacznie cenniejszego (kredyt
kupiecki).
- Prawdziwa fabryka to twoja superbroń. To nie tylko
dostawca, to twój dział R&D, wywiad i artyleria w jednym. Wykorzystaj
to.
- Biznes robi się przy stole, nie w mailach.
Zwłaszcza w Azji. Relacje, szacunek i zrozumienie kultury budują zaufanie,
którego nie da się wpisać do kontraktu.
- Kiedy milioner lub prezes ogromnej firmy składa Ci propozycję, to przemyśl ją. To nie są ludzie z przypadku, oni widzą więcej.
- Każda oferta, nawet odrzucona, to kapitał. Historia o propozycji pracy w Korei stała się moją legendą, która latami otwierała mi drzwi w różnych miejscach.
- Nic w życiu się nie marnuje. Niczego nie żałuj!
Jeśli masz jakieś pytanie, to napisz w komentarzu lub na email podany na stronie głównej bloga.
Zapraszam na mój Substack.
Wszystkie te historie będą trafiać na Twój email i nie ominiesz żadnej z nich.
w poprzednich odcinkach z tej serii wspomnień:
Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 1: Nocny telefon
Njusacz: Z pamiętnika przedsiębiorcy. Odc. 2: Handlowanie to gra. Pierwsza krew.
Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 3: Kadry decydują o wszystkim
Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 5: Córka milionera.
Njusacz: Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 6: Klamra
Mocny wpis.
OdpowiedzUsuńCiesze sie. Dzieki!
UsuńPs. To ja z komórki.
"Produkcja ma swój rytm, plan. Sprzedaż to chaos." 10/10 Oceniła osoba starająca się pogodzić produkcję ze sprzedażą :D Pozdr. apc
OdpowiedzUsuńJa w latach 2019-2024 prowadziłem zaklad produkcyjny. Na wlasnej skórze przekonałem się, jaka to jest ogromna różnica.
UsuńNajbardziej zastanawia mnie jak się potoczyły losy panny Park... Zastanawiam się także czy to może nie była podpucha jakaś, nie wiem, żeby zobaczyć reakcję?
OdpowiedzUsuńNiemniej bardzo ciekawy wpis.
Zbig
W 2008 przyleciała sama do Polski. Obwoziłem ja po kraju. Nie było tzw chemii.
UsuńW kolejnym odcinku pojawi sie więcej informacji, ale w skrócie, nie wiem co dzieje się tam po 2010 r. Do tego czasu byla.
Ps. To ja z komórki.
Może i chemii nie było, ale jest w Was coś podobnego. Na tym zdjęciu wyglądacie prawie jakbyście byli rodzeństwem. Dobrze, że nie zgodziłeś się zostać w tej Korei, bo zostałbyś pół-niewolnikiem wiceprezesa. Całkiem możliwe, że panna Park była jego kochanką, a Ty byłbyś dla niej takim listkiem figowym. Pewnie wiceprezes nadal by ją od czasu do czasu "pukał" a przy okazji ona by mu opowiadała o Tobie i oboje mieliby Ciebie w garści.
UsuńTo żeś otworzył mi oczy :)
UsuńKolejne ponadczasowe lekcje. Zastanawia mnie dlaczego człowiek z taką wiedzą i doświadczeniem tak sobie często umniejsza. Może wiem, bo sam często stosowałem tę strategię - zmniejszyć presję zewnętrznych oczekiwań względem siebie, bo wewnętrznych już się nie daje znieść. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKolego, to jest bardzo intymne pytanie. Nie odpowiem Ci na nie wprost, bo chociaż robię tutaj małe autodafe, ale mimo wszystko trochę siebie ukrywam.
OdpowiedzUsuńWychowanie. Nie pamiętam, kiedy się ostatnio widzieliśmy w 2011? Jeśli dobrze pamiętam, to jesteśmy rówieśnikami. Mamy zatem te same lektury, te same wzorce wychowana naszych mam, ciotek, babć. Bądź grzeczny, ukłoń się, ….prawie przeproś że żyjesz.
Świadomy wybór. strategia przetrwania w dorosłym życiu. byłem niedawno w chinach z klientem. Taki show zrobiłem, że klient w przypływie szczerości do mnie powiedział: "wow, ty nie jesteś taki głupi". Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać.
"Raz lisem, raz lwem".
Pozdrowienia!
On to mógł powiedzieć na zasadzie "blada twarz nie taka głupia jak my nadludzie z Państwa Środka uważamy" :D
UsuńTo akurat komentarz Polaka. Klienta. Generalnie z klientami, to jest tak, że wiekszości sę wydaje, że nie mozna nikomu nic powiedziec, w znaczeniu zatrudnic agenta, ktory by wiele drzwi otworzył, bo
Usuń1. ukradnie biznes/pomysł na bizbes, co jak widac po tej serii wspomnien, jest niczym w porównaniu do zorganizowania sprzedazy.
2. weźmie prowizję. A przeciez wszystko jest za darmo widoczne na Tiktoku, Temu, czy Alibabie.
Także, czasem dopiero po wszystkim mam tego typu "uznanie" w oczach mojego klienta, pomieszanie z przerażeniem, że: "o matko to nie jest głupi facet, zaraz ukradnie mi pomysł na biznes" :)
Chińczyk nigdy ci nic nie powie. Grymas na twarzy albo inny tembr głosu, to max ktory od niego sie dowiesz. Mam tam wręcz przyjaciela, od 2012 roku robimy razem biznes. Najpierw był młodym chłopakiem z excportu, a teraz otworzył swoją własna fabrykę. PRzylatuje co roku do Polski, w tym roku był u mni ena grillu z zoną i synem. Wiedziałem, że mu się podobało przyjecie ktore dla niego zrobiłem, bo wiedziałem, jak zrobic, aby było super. Jedyne co zrobił w ramach wyrażenia swoich emocji, to było: "bracie dziekuje za jedzenie". Prawie z krzesła spadłem, że az tak wyszedł z formy :)
Żona Polka, czy jakąś chińską sekretarkę mu podsunęli? ;D
Usuń