Dziś trzeci tekst z serii wspomnień.
Dla tych, którzy są po raz pierwszy. Mam firmę od 20 lat,
wiedzę z wielu projektów. Piszę pod pseudonimem, a wszystkie historie są
prawdziwe – imiona, nazwy firm i detale zmieniłem dla dyskrecji. Wyciągam z
nich lekcje, którymi dzielę się co piątek (lub częściej, gdy mam więcej czasu).
Do celu prowadzi wiele dróg
Ostatnio byłem na raucie, na którym spotkałem dyrektora
sprzedaży w randze członka zarządu znanej spółki, która osiąga 1,4 miliarda
złotych rocznej sprzedaży w Polsce. Szybko przypadliśmy sobie do gustu, a z
naszej rozmowy przytaczam tutaj ten fakt: facet ten NIGDY w swoim zawodowym
życiu nie przejechał ani jednego kilometra po klientach! Całą karierę oparł na
analizie cyferek w Excelu, pilnowaniu rentowności i dobieraniu warunków
handlowych. Jego żywiołem były sieci i negocjacje z kupcami z supermarketów. Był
w tym mistrzem, dotarł na sam szczyt.
Jeśli jednak Twoja firma nie dostarcza do Stonki czy Kasto,
to potrzebujesz zespołu, który dotrze z Twoim produktem do właściwych odbiorców
i wróci z zamówieniami. Bo niezależnie od skali, sukces zależy od ludzi, którzy
wgryzają się w rynek. Ta lekcja uderzyła mnie z pełną siłą niedawno, gdy mój
nowy klient – którego historia będzie klamrą tej serii wspomnień – zapytał: na
co poświęcić ponadprzeciętną energię?
Odpowiedziałem: w życiu prywatnym – na wybór żony, a w
zawodowym – na wybór odpowiednich pracowników. Spędzisz z nimi większość życia,
a ich charakter zadecyduje, czy odniesiesz sukces. Zobacz, jak my to
zrobiliśmy.
Rekrutacja do Oddziału Specjalnego
Sprzedaż w końcu ruszyła. W czwartym tygodniu
rozsprzedaliśmy ponad połowę magazynu – to była dobra wiadomość. Złą było to,
że nasz pierwszy zespół sprzedawców w całości zrezygnował. Przemek, ten sam, z
którym jeździłem w trasę, pewnego dnia po prostu nie odebrał telefonu. Później
przysłał SMS-a: „Rezygnuję”. Wszyscy nie wytrzymali psychicznie codziennej
dawki upokorzeń i mentalnej szarpaniny z klientami, którzy traktowali ich jak
intruzów. Z prowizji nie było jeszcze kokosów. Nie mieli nic, co dawałoby im frajdę
z tej roboty.
Jeżdżąc po klientach, po kraju, zrozumiałem, że nie
potrzebujemy sprzedawców z nienagannym uśmiechem. Potrzebowaliśmy nie
żołnierzy, a komandosów z jednostki GROM. Ludzi z grubą skórą, instynktem
drapieżnika i psychiczną odpornością, która pozwala przetrwać tydzień w błocie,
żywiąc się korzonkami. Ludzi, którzy sponiewierani przez klientów, na odchodne
rzucali tylko jedno, niczym Arnold Schwarzenegger w
„Terminatorze”: „Jeszcze tu wrócę”. To nie była groźba, to była obietnica.
I tak jak Terminator, który wracał w sześciu filmach, by dokończyć misję, tak i
oni mieli wracać. Aż do skutku=wystawienia faktury.
Postanowiliśmy, że druga rekrutacja będzie inna. Miał to być
wieloetapowy test, by odsiać słabych lub leniwych.
Etap 1: Filtr Motywacji
Najważniejsza zmianą, było to, że zamiast szukać po
znajomych, daliśmy ogłoszenia do ogólnokrajowej gazety, że szukamy
przedstawicieli handlowych. Wymagaliśmy doświadczenia – dowodu, że pierwszą
krew już przelali. Ale prawdziwy test ukryliśmy gdzie indziej: miejscem rozmów
kwalifikacyjnych było biuro Pana Krzysztofa, mała miejscowość na drugim końcu
Polski. Nieważne, czy kandydat był ze Szczecina, czy ze Zgorzelca – musiał
przyjechać właśnie tam.
Logika była prosta: jeśli facetowi (żadna kobieta się nie zgłosiła) chciało się
jechać pociągiem osiem godzin na samą rozmowę, to znaczyło, że ma motywację.
Etap 2: „Przesłuchanie”
Na rozmowy zaprosiliśmy nietypowego gościa: znajomego Pana
Krzysztofa – emerytowanego policjanta śledczego. Niski, siwy pan po
sześćdziesiątce, który przez trzydzieści lat przesłuchiwał najgorszych typów z
pogranicza. Wyglądał jak z filmu noir, a jego oczy widziały więcej niż niejeden
psycholog z dyplomem topowej uczelni. Facet, nie pytał o techniki i
doświadczenie w sprzedaży. Po prostu siedział z nami, cicho obserwując.
Po każdej rozmowie pytałem go:
— I co pan myśli?
A on, patrząc w notatki, mówił rzeczy, których nie wyczytałbyś z żadnego CV.
— Ten pierwszy unika kontaktu wzrokowego, za każdym razem,
gdy pojawia się temat pieniędzy.. Może oszukiwać na WZ-kach.
— Ten drugi za dużo gestykuluje. Nerwowy jest. Pęknie przy
pierwszym trudnym kliencie.
— A ten trzeci... Spokojny, precyzyjny, chłód w oczach.
Pokerzysta. Z nim warto iść dalej.
Jego obserwacje były bezcenne. Od razu odrzucaliśmy tych,
którzy nie przeszli jego „wykrywacza kłamstw”.
Etap 3: Chrzest Bojowy
Z chłopakami na krótkiej liście kandydatów, którzy przeszli
pierwsza rozmowę, umawiałem się na ostatni test: dwa dni w trasie. Ze mną.
Nie interesowały mnie ich chwilowe wyniki sprzedaży. Chciałem zobaczyć, jak
reagują, gdy klient rzuca im w twarz „spadajcie”. Podłamują się, czy to ich
nakręca? Potrafią słuchać, czy tylko gadają? Wyczuwają, kiedy klient GRA i
blefuje?
To był sprawdzian dla rekrutów do sił specjalnych. Nie każdy musiał być
snajperem, ale każdy musiał mieć psychikę, by przetrwać piekło.
Zasad GRY mogliśmy ich nauczyć. Charakteru – nigdy.
Etap 4: Zasady Gry i Bezlitosny System
Ci, którzy przeszli, stworzyli nowy zespół. Każdy dostał rewir, auto i
jasne zasady: podstawa plus prowizja. Najlepszy z nich, Darek z Dolnego Śląska,
w szczycie sezonu w 2008 roku wykręcał na rękę 20 000 złotych. Była nagroda.
Ale była też kara.
Nie mieliśmy GPS-ów, ale mieliśmy autorski system kontroli. W sobotę wieczorem
każdy handlowiec musiał wysłać maila z planem na swoja trasę w poniedziałek i
wtorek. W niedzielę ja wsiadałem w auto i jechałem w losowy region.
W poniedziałek o 8:00 rano dzwoniłem do Kuby.
— Cześć, gdzie jesteś?
Jeśli odpowiedź brzmiała: „U klienta X”, a ja stałem pod bramą firmy X i
widziałem pusty parking – był to koniec gry. Był zwolniony. W tej sekundzie.
Czekałem tylko, żeby odebrać kluczyki i telefon. Bez dyskusji.
Ci, którzy pracowali uczciwie, zarabiali krocie. Ci z inną agendą szybko
znikali. Na comiesięcznych spotkaniach mówiliśmy otwarcie: „Gienek już z nami
nie pracuje, bo o 9:00 miał być w Gdańsku, a jego auto widziano w tym samym
czasie pod domem kochanki w Gdyni”. Wieść, że Wielki Brat patrzy, roznosiła się
po zespole szybko, a nawet jeszcze szybciej.
Zbudowaliśmy maszynę: sprawdzoną, skuteczną i lojalną. Każdy
wiedział, że za ciężką pracę jest nagroda, a w razie problemów – wsparcie.
Kiedy odchodziłem ze spółki, zespół sam się napędzał. A wartość zamówień rosła
tak regularnie, że pewnego dnia na komputerze Pana Kima w Korei zapaliła
się mała, zielona lampka, która dla nas była wielkim
sygnałem. Dostaliśmy oficjalne zaproszenie do fabryki.
O tym, co zobaczyłem w sercu azjatyckiego tygrysa i jak
wygląda GRA na poziomie międzynarodowym, opowiem w kolejnym odcinku.
Zapraszam
Do Pamiętnika z tego odcinka:
- Kadry
decydują o wszystkim. Zły zespół to bankructwo. Dobry zespół to
sukces. Warto poświęcić więcej czasu na wstępie, przy wyborze/rekrutacji,
niż później na wymiksowaniu się z problemu.
- Nie
szukaj sprzedawców – szukaj komandosów. Gruba skóra jest
ważniejsza niż uśmiech, a instynkt cenniejszy niż katalog. Oczywiście,
jeśli szukasz klientów z górnej półki, to "komandos" raczej nie
będzie dobrym wyborem, Wszystko z głową!
- Rekrutuj
charakter, a umiejętności nauczysz. Zasad gry można nauczyć.
Odporności psychicznej – nie.
- Motywacja
to najlepszy filtr. Jeśli kandydat nie jest gotów na wysiłek, by
dostać pracę, nie będzie się wysilał w pracy.
- Stwórz
bezwzględny system. Ufaj, ale sprawdzaj. Jasne zasady i
nieuchronne konsekwencje eliminują oszustwa i budują kulturę opartą na
wynikach.
- Myśl
nieszablonowo. CV to za mało. Czasem najlepszym rekruterem jest
emerytowany śledczy, a najlepszym testem – wspólna trasa w terenie.
Wybieraj tego, któremu najbardziej zależy.
- Nie
każdy jest do każdej pracy. Super analityk w excelu nie wróci o
własnych siłach z pierwszej trasy i vice versa.
- Publiczne
egzekucja nie jest na miejscu. Otwartość zasad i uczciwość jak
najbardziej.
- Nie
rzucaj na głęboka wodę. Daj materiały, szkolenie, w trudne
miejsca wyślij świeżaka z kimś o większym doświadczeniu.
- Czasem,
gdy nie będzie szło i nie będzie wiadomo dlaczego, to sam rusz w
trasę i ustal to.
I teraz nowinka z dnia dzisiejszego tj. 28.09.2025 Mój znajomy Piotr Mieczkowski na X (dawny Twitter) opublikował na swoim profilu
informację: "(...) Naszyjnik AI z którym masz sobie gadać. Non stop
nagrywa otoczenie. (...)." Jak tylko to zobaczyłem, to pomyślałem, że
to jest Święty Graal dla szefa handlowców. Po pierwsze urządzenie nagrywa
wszystkie rozmowy, które mają miejsce wokół niego. Zatem od razu widać, czy
handlowiec pracuje, czy nie. Następnie, jest, albo będzie, bo to naturalna
konsekwencja, zrzut wszystkich tych rozmów w formie cyfrowej na dysk. Taki zaś
zapis może posłużyć jakiejkolwiek Ai (sztucznej inteligencji) do ustalenia
NAJLEPSZEJ wersji rozmowy sprzedażowej dla danego produktu. Może tez służyć do
ćwiczeń/szkoleń w firmie, jak unikać błędów, jak prowadzić GRĘ!
Z tej serii:
- Njusacz:
Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 1: Nocny telefon
- Njusacz:
Z pamiętnika przedsiębiorcy. Odc. 2: Handlowanie to gra. Pierwsza krew.
Zaproszenie:
- Zapraszam
na mój Substack. Wszystkie te historie będą trafiać na Twój email i nie
ominiesz żadnej z nich.
- Jeśli
masz jakieś pytanie, to napisz w komentarzu lub na email podany na stronie
głównej bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz