czwartek, 23 stycznia 2014

Szkodliwy sektor prywatny

Wielbiciele różnych niedopracowanych intelektualnie egzemplarzy ludzkich, stanowiących zazwyczaj guru wszelkiej maści "neoliberałów", którzy ledwie co wychynęli zza mamusinej kołderki, wychwalają pod niebiosa sektor prywatny. Wielbią go miłością bezgraniczną, porównywalną jedynie do uczucia, które żywi pryszczaty nastolatek do oglądanej po raz pierwszy pod kołdrą podobizny światowej gwiazdy porno. Jak każde bezgraniczne uczucie, także i to oparte jest na fałszywych podstawach i ma niewielką wartość. W swych peanach i pieśniach pochwalnych zazwyczaj pomijają zasadniczy aspekt - w sektorze prywatnym biznesplan trzyletni uznaje się za długookresowy, a zasadniczo menedżer jest tak dobry, jak jego ostatni kwartał. Bogiem jest zaś tabelka w excelu, zwłaszcza kolumna dotycząca rentowności. Sektor prywatny nie może sobie pozwolić na myślenie perspektywiczne, obliczone na dekady, bo takie długofalowe myślenie może przegrać z następnym  QE albo innym wymysłem facetów rodem ze świata, gdzie każdy metr bliżej światłowodem do serwerów na Wall Street jest na wagę złota.

Przypomina nam o tym ostatnia debata o OFE i jego żałosnych próbach usprawiedliwiania własnej obecności na polskim rynku. OFE, instytucje zrodzone z obcego kapitału, o bajecznej rentowności, niesłychanie kosztowne (koszt utrzymania OFE, które naprawdę niewiele robią i nie potrzebują wielkich zasobów, to ten sam rząd wielkości, co utrzymanie ZUS, choć ZUS ma roboty w bród), nagle ogłosiły się piewcami wolnego rynku, choć działają pod wylobbowanym płaszczykiem państwowej opieki, ciągnąc ile wlezie z nabrzmiałego państwowym bogactwem cycka.

OFE to zresztą temat na odrębną dyskusję, jego żywot jest raczej przesądzony i szkoda tylko miliardów złotych wytransferowanych z Polski w kierunku rekinów finansjery zza drugiej strony różnych kanałów i oceanów. Do emerytury droga daleka, a koszula zawsze bliższa ciału.

We wrześniu otrzymałem informację, że od stycznia pocztę z sądów i prokuratury dostarczać będzie InPost, co potraktowałem jako żart. Niestety okazało się to prawdą. W ostatnich latach mieliśmy wątpliwą przyjemność doświadczyć kilku ministrów sprawiedliwości z Krakowa, którzy w tym (edycja: i tu wstaw własny epitet :)) postanowili umieścić wiele sądowych instytucji, w tym centrum zakupowe. I to centrum zakupowe wymyśliło sobie udzielić zamówienia na dostarczanie sądowej korespondencji prywatnej firemce, która może się poszczycić głównie dobrymi chęciami.

Jej szef może być bogiem giełdowych inwestorów, ale ja na jego myśl dostaję piany na pysku. Dlaczego? Dlatego że jego zysk jest moim kosztem, co domorosłym liberałom, którzy nigdy podatków nie płacili, może się wydawać abstrakcją. Przykłady jednostkowe można zawsze oczywiście wyśmiać, a Pan Prezes może sobie pomykać na mopedzie, reklamując swoją zajefajną spółeczkę i chwalić się nagrodami uzyskanymi w przeróżnych konkursach giełdowych. Tylko niech nie ładuje się na moje podwórko.

Statystyka jest nieubłagana. Jeśli w grudniu 2013r. otrzymałem około 400 przesyłek urzędowych za pośrednictwem Poczty Polskiej, to 23 stycznia 2014r. powinienem mieć ich co najmniej 300 (z InPostu). A mam ..... 30. Dziesięć razy mniej !!! Oczywiście wszyscy nabierają wody w usta.

Co to oznacza? Oznacza to, że kosztem kilkudziesięciu milionów złotych (taka była oszczędność przetargowa) gospodarka traci miliardy. Pół biedy, jeśli spadną terminy sądowe, bo nie powiadomi się w sposób należyty świadków czy strony o rozprawie (choć już to jest samo w sobie problemem - przecież przewlekłość postępowań jest jedną z bolączek naszego wymiaru sprawiedliwości). Ale co z sądami karnymi? Tam chodzi o ważniejsze sprawy niż tylko pieniądze. Z kolei o toczącym się postępowaniu elektronicznym pozwani mogą się dowiedzieć od komornika. 

Każda błędnie doręczona przesyłka to konieczność "odkręcania", co jest postępowaniem długotrwałym, kosztownym i obniża prestiż państwa. Konieczność odbioru urzędowej korespondencji w kioskach Ruchu to nie tylko brak powagi, ale też poważny problem. Wysyłany wyrok z klauzulą wykonalności to taki papier, który jest tak naprawdę zamrożonym pieniądzem. Oddajemy go do komornika, który ściąga wierzytelność i przesyła ją na naszą rzecz. Przechowywanie go w monopolowym albo mięsnym zakrawa na śmieszność.

Pomijam już fakt, że Poczta Polska właśnie rozpoczyna zwolnienia grupowe (pracowników etatowych), zaś prywatna konkurencja przyjmuje ich na umowy śmieciowe. I to ma być to "urzeczywistnianie zasad sprawiedliwości społecznej" przez Rzeczpospolitą Polską, jak stoi w konstytucji? (tu mała notka dla Pana Ministra Sprawiedliwości;  art. 8.1. stanowi, że Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej).

Siedzimy sobie więc na telefonie, wydzwaniamy po sekretariatach i wypytujemy "łer da fak jest nasza poczta"? Oczywiście ani widu ani słychu.

W ten oto sposób nasze kochane państwo po raz kolejny strzela sobie w stopę, a wszystko dzięki ministrowi, który mieni się "konserwatywnym liberałem". Nie dość że światopoglądowy dinozaur i katotalib, to jeszcze ekonomiczny laik.