środa, 9 października 2013

Stanie w korkach nie tylko piękności szkodzi


Wpis gościnny @RandomJog

Zbliża się termin referendum w Warszawie, czemu od przynajmniej kilkunastu dni towarzyszy okres podsumowań i rozliczeń. Ostatnio widziałem w telewizji na przykład materiał o korkach w stolicy, co odświeżyło we mnie niektóre niezbyt przyjemne wspomnienia.

Osobom mieszkającym w Warszawie lub poruszającym się po niej nie muszę chyba przypominać, że w ciągu ostatnich lat remonty dróg i budowa metra praktycznie sparaliżowały miasto. Podobno ostatnio się nawet poprawiło (tak twierdzi znajomy taksówkarz), ale ja tego zbytnio nie odczuwam, bo jak na złość kopią w jezdni niemal pod moim oknem. Zresztą te obserwacje "z pola walki" mają też poparcie w różnego rodzaju rankingach zatłoczenia miast. Na przykład firma TomTom, producent zestawów do nawigacji, dzięki dostępowi do danych z GPS może monitorować skalę korków poszczególnych miast świata i oblicza nawet indeks, który to obrazuje. Jeżeli ktoś miał wątpliwości gdzie może plasować się w takim zestawieniu nasza stolica, to poniżej wkleiłem wyniki rankingu, w którym Warszawa jest trzecim najbardziej zatłoczonym miastem Europy, a jeszcze niedawno trzymała palmę pierwszeństwa. Obecnie tylko Moskwa i Stambuł nas wyprzedzają. Sukces!...

Nie mam danych dla innych miast w Polsce, ale chyba znajdzie się kilka takich, które są w niewiele lepszej sytuacji, więc nie jest to fenomen warszawski. W stolicy jednak korki to przede wszystkim efekt budowy nowej linii metra i remontów dróg, choć pewnie sam rozkład sieci drogowej wybudowanej jeszcze przed 1989 też nie pomaga. Wśród większości moich znajomych panuje przekonanie, że z budową metra można żyć, bo w jakiejś perspektywie oznacza ona bardzo istotną poprawę komunikacji, a poza tym metro to jednak wciąż coś wyjątkowego w tym kraju. Akurat z tym mogę się zgodzić.

Trochę gorsze odczucia wywołują remonty dróg, szczególnie te polegające na rozkopywaniu tej samej jezdni w dostępach półrocznych. Tym bardziej, jeżeli okazuje się, że ekipa zajmująca się remontami, pracuje tylko kilka godzin dziennie, a wieczorem i w weekendy porzuca miejsce pracy. Sam wielokrotnie miałem do czynienia z sytuacją w której stałem w długim korku z powodu rozkopanej ulicy, przy której akurat nikt nie pracował. Biorąc pod uwagę, że wokół zazwyczaj było pełno innych samochodów (to był korek!), z pewnością nie jestem jedyną osobą, która tego doświadczyła. W takich sytuacjach standardowym wytłumaczeniem urzędników było to, że inwestor (miasto?) stara się dbać o koszty i nie płaci za nadgodziny robotników. Tyle, że takie spojrzenie jest bardzo krótkowzroczne.

Nie wiem czemu polskie media tak rzadko ten temat poruszały, ale koszty związane np. z remontem drogi bynajmniej nie sprowadzają się wyłącznie do stawki godzinowej firmy zajmującej się tym projektem. Towarzyszy temu wiele innych kosztów, tylko że ponoszą je mieszkańcy, a nie samo miasto. Gdyby założyć na przykład dla uproszczenia, że na skutek remontu ulicy w centrum czas dojazdu do pracy wydłuża się o 15 minut (w jedną stronę) i dotyka to około 400 000 osób, to koszt w skali roku mierzony według realistycznej stawki godzinowej  wyniósłby około 55 mln zł. A to i tak nie uwzględnia kosztów związanych z większym spalaniem paliwa lub z opóźnionymi dostawami i mniejszą wydajnością pracy w firmach. W praktyce oznacza to tylko wyższe (ukryte) podatki, bo koszty stania w korkach spadają na sektor prywatny.

Gdyby się na tym skończyło, to może nie byłoby problemu. Jednak oprócz kosztów finansowych, osoby dojeżdżające do pracy ponoszą wiele innych, trudnych do sprecyzowania kosztów. Mnie osobiście stanie w korkach bardzo denerwuje, a okazuje się, że według badań (nie tylko amerykańskich) naukowców, dłuższe dojazdy do pracy bywają przyczyną poważnego stresu u wielu osób. Ankiety przeprowadzane w różnych częściach świata (Kanada, US, Europa) to potwierdzają i pokazują, że stres jest tym większy im większa niepewność dotycząca tego, jak długo może zając dojazd do celu. Utrata kontroli nad czasem dojazdu powoduje, że pasażer lub kierowca doświadcza szczególnie silnego napięcia.  Nie muszę chyba dodawać, że przy częstych zmianach na warszawskich drogach rzadko kiedy można być pewnym, że ma się kontrolę nad czasem dojazdu. Może to też częściowo tłumaczy nerwowość i agresję kierowców w stolicy, którzy na każdym metrze jezdni walczą z innymi kierowcami, tępiąc się wzajemnie i zajeżdżając sobie drogę.
Dla zainteresowanych (i posiadających rodzinę) - wyniki innych ankiet, na które się natknąłem pokazują, że osoby dojeżdżające na długie odległości częściej mają problemy rodzinne i rozwodzą się. Pamiętam też, że gdzieś kiedyś (brak źródła - sorry) dotarłem do artykułu naukowego, który dowodził, że stres związany ze staniem w korku w ciągu roku miał tak negatywny wpływ na samopoczucie ludzi, że tylko nieznacznie ustępował stresowi po utracie pracy.

Oczywiście pachnie to trochę przesadą, tym bardziej, że grupa szalonych naukowców uzbrojona w statystyki jest w stanie udowodnić (prawie) każdą tezę. Nie zamierzam więc z tego robić większego tematu, ale wnioski z wszystkich tych materiałów są dosyć jednoznaczne. Zatłoczone ulice i korki nie wpływają zbyt dobrze na samopoczucie i zdrowie mieszkańców. Dlatego planując remonty może warto zwrócić na to uwagę, a nie tylko minimalizować stawkę godzinową firmy rozlewającej asfalt. Bo każda godzina osób stojących w korkach też się liczy.