piątek, 9 sierpnia 2013

Punkt obserwacji ptaków Modlin Airport

Nur to w staroindoeuropejskim rzeka. Ludzie umierają, języki giną, ale nazwy trwają. Dzisiaj Nur to Narew. Każdy miłośnik awifauny wie, że dolina Narwi obfituje w bogactwo gatunków. Narew  to naturalny korytarz ekologiczny między Białowieżą i Kampinosem. Ze swoimi licznymi bagnami, torfowiskami, wysepkami pośrodku nurtu, stanowi najbardziej oczywisty i właściwie jedyny szlak masowych migracji ptaków w tym rejonie i na tym kierunku. Zwłaszcza ptaków związanych z dolinami rzecznymi. Przebrzydłe ptaszyska używają swoich skrzydeł i fruwają, fruwają, fruwają. Oczywiście na złość pewnemu marszałkowi, który prócz ujmującej aparycji, brata biskupa i właściwej przynależności politycznej miał ambicję, by w środku korytarza ekologicznego walnąć sobie pomnik pod postacią lotniska. Na chwałę swoją i pożytek przyszłych pokoleń. Sęk w tym, że taki ptaszek w silniku samolotu to problem, tak dla linii, jak i pasażerów, a ptakom dekretem skrzydeł nie zwiążesz. Nie bez przyczyny ptak jest symbolem wolności.

Jakoś to będzie, takie stare polskie przysłowie, jakże aktualne i wczoraj i dzisiaj. Ptaszki trzeba było liczyć (taki wymóg wstrętnej Brukselki, która nie chce się ograniczać do dawania kasy naszym biednym rolnikom, ale jeszcze śmie stawiać wymogi). Na szczęście jak się zawczasu krzaki wytnie, łąki wypali, a badania prowadzi z pędzącego samochodu, to lata ich mniej niż zazwyczaj, więc takowe nawet znośnie wychodzą. Zresztą można zadekretować, że gniazda się przesunie, w przestworzach stosowne znaki postawi i ptaszki pofruną obwodnicą. Papier wszystko przyjmie, mawiają uczeni. Mgieł (a raczej ich braku)  zadekretować się nie dało. Każdy rozgarnięty człek wie, że dolina rzeczna, a zwłaszcza pełna bagien i torfowisk jest mgieł istnym generatorem, ale od czego mamy ILS-y i inne szmery bajery. Polak nawet na drzwiach od stodoły wyląduje. Wszystko zamontujemy, oczywiście później, bo teraz trzeba poprzecinać wstęgi. Fuszerka, prowizorka i „polnische Wirtschaft”.
Całe szczęście, że pas startowy zaczął się kruszyć. Skuszone niskimi opłatami lotniskowymi „tanie linie” mogły z podniesioną przyłbicą wycofać się na z góry upatrzone pozycje na Okęcie. Sęk w tym, że po zakończeniu prac remontowych nie jest im wcale spieszno, by na Modlin wrócić. A to feler, westchnął seler. Niedługo Rainerowi trzeba będzie chyba dopłacać, by pośród bagien zdecydował się lądować. Stanowi to oczywiście duże problemy dla władz Mazowsza, przygniecionych już nie tylko ciężarem Janosikowego (zresztą to takie symptomatyczne dla Polski, korzyści z urzędów centralnych i siedzib firm chcą mieć, a bogactwem dzielić się nie chcą), ale także swojego najnowszego wykwitu inwestycyjnego.
Wobec powyższego mam następujący postulat. Przestańmy się oszukiwać, że pozbawiony dobrego dojazdu, zamglony i zaptaczony port lotniczy może stanowić realne rozwiązanie w dziedzinie transportu lotniczego w rejonie stolicy. Wykorzystajmy za to jego największą zaletę, jaką jest położenie. Wykorzystajmy istniejącą infrastrukturę, w tym pas startowy, parkingi, halę odlotów, w lepszym celu. W ostatnich czasach mamy tendencję do mnożenia jakże szczytnych instytucji, mających w nazwie słowo „Narodowe”. Mamy „Narodowe Centrum Sportu” „Narodowe Forum Muzyki”, „Narodowe Centrum Nauki”,  „Narodowe Centrum Badań i Rozwoju”. To tylko najbardziej medialne przykłady z ostatnich kilku lat. Na bazie lotniska w Modlinie utwórzmy zatem „Narodowe Centrum Badań Ornitologicznych”. Po co pasjonatów ptaków gnać w nadbiebrzańskie bagna albo ciągnąć nad stawy Baryczy? Ten sam efekt można uzyskać siedząc wygodnie na nowiusieńkim, równym i świeżo wyremontowanym pasie startowym lotniska w Modlinie. A i dla miejscowych notabli łatwiejszy byłby dojazd, co by z rozkochanymi w ptakach obywatelami fotkę sobie strzelić. A po sezonie strzelić nawet jakiegoś ptaszka.

Aby nam się żyło dostatniej, a w kranach była tylko ciepła woda. Co było do udowodnienia.