Nur to w staroindoeuropejskim rzeka. Ludzie umierają, języki
giną, ale nazwy trwają. Dzisiaj Nur to Narew. Każdy miłośnik awifauny wie, że
dolina Narwi obfituje w bogactwo gatunków. Narew to naturalny korytarz ekologiczny między
Białowieżą i Kampinosem. Ze swoimi licznymi bagnami, torfowiskami, wysepkami
pośrodku nurtu, stanowi najbardziej oczywisty i właściwie jedyny szlak masowych
migracji ptaków w tym rejonie i na tym kierunku. Zwłaszcza ptaków związanych z
dolinami rzecznymi. Przebrzydłe ptaszyska używają swoich skrzydeł i fruwają,
fruwają, fruwają. Oczywiście na złość pewnemu marszałkowi, który prócz
ujmującej aparycji, brata biskupa i właściwej przynależności politycznej miał
ambicję, by w środku korytarza ekologicznego walnąć sobie pomnik pod postacią
lotniska. Na chwałę swoją i pożytek przyszłych pokoleń. Sęk w tym, że taki
ptaszek w silniku samolotu to problem, tak dla linii, jak i pasażerów, a ptakom
dekretem skrzydeł nie zwiążesz. Nie bez przyczyny ptak jest symbolem wolności.
Jakoś to będzie, takie stare polskie przysłowie, jakże
aktualne i wczoraj i dzisiaj. Ptaszki trzeba było liczyć (taki wymóg wstrętnej
Brukselki, która nie chce się ograniczać do dawania kasy naszym biednym
rolnikom, ale jeszcze śmie stawiać wymogi). Na szczęście jak się zawczasu
krzaki wytnie, łąki wypali, a badania prowadzi z pędzącego samochodu, to lata
ich mniej niż zazwyczaj, więc takowe nawet znośnie wychodzą. Zresztą można
zadekretować, że gniazda się przesunie, w przestworzach stosowne znaki postawi
i ptaszki pofruną obwodnicą. Papier wszystko przyjmie, mawiają uczeni. Mgieł (a
raczej ich braku) zadekretować się nie dało.
Każdy rozgarnięty człek wie, że dolina rzeczna, a zwłaszcza pełna bagien i
torfowisk jest mgieł istnym generatorem, ale od czego mamy ILS-y i inne szmery
bajery. Polak nawet na drzwiach od stodoły wyląduje. Wszystko zamontujemy,
oczywiście później, bo teraz trzeba poprzecinać wstęgi. Fuszerka, prowizorka i „polnische
Wirtschaft”.
Całe szczęście, że pas startowy zaczął się kruszyć. Skuszone
niskimi opłatami lotniskowymi „tanie linie” mogły z podniesioną przyłbicą
wycofać się na z góry upatrzone pozycje na Okęcie. Sęk w tym, że po zakończeniu
prac remontowych nie jest im wcale spieszno, by na Modlin wrócić. A to feler,
westchnął seler. Niedługo Rainerowi trzeba będzie chyba dopłacać, by pośród
bagien zdecydował się lądować. Stanowi to oczywiście duże problemy dla władz
Mazowsza, przygniecionych już nie tylko ciężarem Janosikowego (zresztą to takie
symptomatyczne dla Polski, korzyści z urzędów centralnych i siedzib firm chcą
mieć, a bogactwem dzielić się nie chcą), ale także swojego najnowszego wykwitu
inwestycyjnego.
Wobec powyższego mam następujący postulat. Przestańmy się
oszukiwać, że pozbawiony dobrego dojazdu, zamglony i zaptaczony port lotniczy
może stanowić realne rozwiązanie w dziedzinie transportu lotniczego w rejonie
stolicy. Wykorzystajmy za to jego największą zaletę, jaką jest położenie.
Wykorzystajmy istniejącą infrastrukturę, w tym pas startowy, parkingi, halę
odlotów, w lepszym celu. W ostatnich czasach mamy tendencję do mnożenia jakże
szczytnych instytucji, mających w nazwie słowo „Narodowe”. Mamy „Narodowe
Centrum Sportu” „Narodowe Forum Muzyki”, „Narodowe Centrum Nauki”, „Narodowe Centrum Badań i Rozwoju”. To tylko
najbardziej medialne przykłady z ostatnich kilku lat. Na bazie lotniska w
Modlinie utwórzmy zatem „Narodowe Centrum Badań Ornitologicznych”. Po co
pasjonatów ptaków gnać w nadbiebrzańskie bagna albo ciągnąć nad stawy Baryczy?
Ten sam efekt można uzyskać siedząc wygodnie na nowiusieńkim, równym i świeżo
wyremontowanym pasie startowym lotniska w Modlinie. A i dla miejscowych notabli
łatwiejszy byłby dojazd, co by z rozkochanymi w ptakach obywatelami fotkę sobie
strzelić. A po sezonie strzelić nawet jakiegoś ptaszka.
Aby nam się żyło dostatniej, a w kranach była tylko ciepła
woda. Co było do udowodnienia.