czwartek, 25 lipca 2013

Krwiopijcy, czyli rzecz o związkach zawodowych.

Kilka lat temu rozmawiałem z członkiem zarządu jednej z sieci handlu wielkopowierzchniowego. Zbił mnie z pantałyku, chwaląc związki zawodowe. Pomyślałem sobie, że zwariował, ale jego argumentacja była całkiem logiczna. Szefowie sklepów i działów w sklepach wykorzystywali pracowników lekce sobie ważąc prawo pracy (słynne siedzenie w pielusze na kasie), trudno ich było upilnować z centrali. Pracownik w rachunku kosztów stanowił tylko relatywnie niewielki procent, natomiast ewentualna strata, zwłaszcza wizerunkowa, był nie do odpracowania w krótkim czasie. Przykładem miała tu być Biedronka, która przez kilka lat zmagała się z łatką pracodawcy wyzyskującego. Od czasu utworzenia związków zawodowych w sieciach handlowych problem właściwie zniknął i, jak to określił menedżer, związki przejęły de facto część obowiązków działu kontroli wewnętrznej.


W przyszłym roku rozpoczyna się roczny maraton wyborczy. Już dzisiaj partie zwierają szyki, liczą pieniądze na koncie i liczbę szabel do zmobilizowania. Rządząca Platforma chciałaby oczywiście przedłużyć swoje rządy, opozycja pragnie uszczknąć kawałek tortu bądź też zagarnąć jego całość. Tak się dziwnie składa, że dwie największe partie opozycyjne, czyli PIS i SLD, popierane są przez związki zawodowe, odpowiednio przez Solidarność i OPZZ. Nawet jeśli to poparcie nie jest bezpośrednie, to atmosfera wśród związków i związkowców nie jest dla rządu przychylna. Czas więc wypuścić harcowników i zająć się antagonizowaniem społeczeństwa.
Nie dalej jak dwa dni temu w Rzeczpospolitej wyczytałem:
Jan Filip Libicki, senator PO: Powiedzmy to wreszcie jasno: miejsc pracy nie tworzą związkowcy, a pracodawcy. Związkowcy broniący swoich gwarantowanych posad etatowych, powinni o tym szczególnie pamiętać, w czasach spowolnienia gospodarczego. Kiedy Piotr Duda, szef „Solidarności" zapowiada, że nie zamierza negocjować w sprawie elastycznego czasu pracy, związki zawodowe wychodzą ze spotkania w Komisji Trójstronnej i stają się przybudówkami partyjnymi, a związkowcy bronią swoich partykularnych interesów zamiast dbać o pracowników" i dalej: "jest tu prosta zależność: im więcej związków zawodowych w danej firmie, roszczeń i przywilejów względem pracodawcy, tym gorsza kondycja firmy."
Oczywiście Pan Senator żadnych badań nie przytacza, ale w świat idzie wiadomość, że związki zawodowe przyczyniają się do bankructw firm. Tu wypadałoby powiedzieć "sprawdzam" i zapytań o badania, które pokazują zależność między uzwiązkowieniem zakładu pracy a jego kondycją rynkową.

Dzisiaj otwieram „gazetę prawną” i kolejny „skandal” – oto związkowiec, Pan Wilk, miał zarabiać jako maszynista 33 tysiące złotych brutto, więcej niż Prezes Zarządu na podstawie kontraktu menedżerskiego.

Krótka przebieżka z wujkiem góglem i oto co pojawiło się w prasie w ciągu ostatnich kilku dni
To tylko wierzchołek góry lodowej. Ze wszystkich artykułów wychodzi na nas współczesny kułak-związkowiec, który tylko dybie, by swój zakład pracy doprowadzić do ruiny.

Zgodnie z Międzynarodowym Paktem Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych (Konwencja ONZ, wiążąca Polskę od 1977 roku) Państwa-Strony Paktu zobowiązują się zapewnić prawo każdego do tworzenia i przystępowania do związków zawodowych według własnego wyboru, w celu popierania i ochrony swych interesów gospodarczych i społecznych, jedynie pod warunkiem przestrzegania przepisów statutowych danej organizacji; korzystanie z tego prawa nie może podlegać innym ograniczeniom niż przewidziane w ustawie i konieczne w demokratycznym społeczeństwie w interesie bezpieczeństwa państwowego lub porządku publicznego albo dla ochrony praw i wolności innych osób;

Wynika z tego jednoznacznie, że Polska, tak jak inne Państwa-Strony Paktu (pełna lista tu: http://treaties.un.org/Pages/ViewDetails.aspx?src=TREATY&mtdsg_no=IV-3&chapter=4&lang=en ) zobowiązana jest do przestrzegania ochrony związkowej, a prawo do przystępowania do związków zawodowych jest prawem każdego człowieka.

Z badań CBOS wynika, że uzwiązkowienie w Polsce jest niższe niż przeciętna (i to dużo), zaledwie co ósmy pracownik należy do związku zawodowego
Ciekawa jest też analiza instytutu obywatelskiego

Cywilizowane państwa przewidują wręcz udział związków zawodowych w zarządzaniu zakładem pracy, w Niemczech przykładowo obowiązkowo wchodzą w skład Rady Nadzorczej. Tyle tylko, że w tamtejszym systemie prawnym, zachęca się pracowników do współdecydowania o losach zakładu, kierunkach jego rozwoju. Kilka lat temu otwierałem w Polsce oddział zagranicznego przedsiębiorcy - przedsiębiorstwa przemysłowego z Niemiec. Rozmowa z przedstawicielami związków zawodowych była jednym z punktów programu i to mimo, faktu, że spółka-matka była w stu procentach prywatna! A mówimy tutaj o państwie, które w dziedzinie produkcji przemysłowej może być dla nas niekwestionowanym wzorem.

Jeśli w Polsce uzwiązkowienie jest niskie, a związki mają etykietkę pieniaczy, to odpowiedzialna władza powinna postępować w sposób odwrotny – zachęcać związki zawodowe do rzeczywistego zaangażowania się w ochronę praw pracowniczych, poprawę warunków BHP. Odpowiedzialny ustawodawca powinien popierać inicjatywy związkowe, zmierzające do zwiększenia produktywności w imię zrównoważonego rozwoju, który mamy przecież wpisany do konstytucji. Jeśli rząd antagonizuje się ze związkami i przykleja im łatkę pieniacza, to trudno się dziwić, że związki zawodowe rzeczywiście w tym kierunku podążają. Nikt rozsądny nie przystępuje dzisiaj do związków zawodowych, sam bym też takiego kroku dzisiaj nie rozważył. A trzeba pamiętać, że wywalczenie praw do zrzeszania się pracowników było jednym z wielkich sukcesów prawodawstwa z zakresu ochrony praw człowieka, pozwoliło skończyć z wyzyskiem, pracą ponad siły i zatrudnianiem dzieci.

Po raz kolejny zachodzę w głowę; po co ta inicjatywa Senatora? Senat nie bez przyczyny nazywa się Izbą refleksji i zadumy. Ma nie ulegać taniemu populizmowi, powinien kierować się rozwagą. Gdzie tu rozwaga? Czy rozwagą jest frontalny atak na związki zawodowe, zwłaszcza w sytuacji, gdy rzeczywiście przeżywają kryzys i istnieją właściwie tylko w dużych zakładach państwowych? Nikt nie kwestionuje roli związków zawodowych w zmianie ustroju i w przemianach gospodarczych. Dlaczego nagle odsądza się od czci i wiary związkowców? Dlaczego w mediach wybijają się tylko przykłady negatywne, takie jak związki zawodowe w PKP, KGHM, dawnym Ursusie czy też Stoczni Gdańskiej? Nie wierzę, że związki zawodowe i związkowcy gremialnie pragną upadłości swoich zakładów i masowych zwolnień. Czego więc brakuje? Na pewno dialogu, zaufania, kapitału społecznego, pytanie czego jeszcze.