Dziś druga historia z nowej serii wspomnień, w której pokazuję lekcje z reklamy.
Dla osób, które zawitały tutaj po raz pierwszy: mam za sobą 20 lat w biznesie, od Polski po Azję. Opowiadam prawdziwe historie o budowaniu firmy od zera, o realiach rynku i lekcjach, które mnie ukształtowały, a Tobie mogą pomóc.
Wszystko naprawdę się wydarzyło. Imiona i detale oczywiście zostały zmienione dla dyskrecji.
Dwa razy do tej samej rzeki?
— Cześć Młody, co robisz? – zapytał w słuchawce dobrze znany Wam już Account Dyrektor.
— Czekam właśnie na telefon od Pana – odpowiedziałem quasi-prowokacyjnie.
— O, to się dobrze złożyło, bo to ja czekam w poniedziałek o 9:00 na Ciebie u mnie w firmie – zakończył rozmowę.
Telefon był niespodziewany, chociaż po cichu to na niego liczyłem od dawna. W zasadzie od czasu rezygnacji z praktyk w Agencji – już do niej tęskniłem. Z Londynu, dla którego zostawiłem reklamę, wróciłem kilkanaście miesięcy wcześniej z pieniędzmi i bagażem doświadczeń, które zasługują na oddzielną serię. Miałem sporo wolnego czasu. Wziąłem się za pisanie pracy magisterskiej, byłem członkiem Senatu SGH, grałem ostro w brydża i rozkręcałem biznes outsourcingowy dla pewnego expata.
Rok czasu liczyłem na propozycję powrotu, a przyszła akurat wtedy, kiedy wyjechałem z Warszawy i zbierałem się z kolegą do założenia własnej firmy. Byłem rozdarty. Naprawdę. Z jednej strony chciałem wrócić do Agencji, do Dyrektora, Rafaela i tych wszystkich brainiaków, a z drugiej nęciła mnie samodzielność, której posmakowałem, zarabiając pierwsze duże pieniądze.
Gdyby Dyrektor zadzwonił wcześniej, być może nigdy nie poszedłbym na swoje. Ale to już alternatywna rzeczywistość. Wróćmy do naszej.
Powrót syna marnotrawnego
W poniedziałek wstałem o 5 rano, wsiadłem w pociąg do Warszawy.
Na wpół na jawie, myślałem o tym telefonie i zastanawiałem się, co się zmieniło. Rok wcześniej w Agencji nie było nowych etatów, darmowa praktyka była szczytem marzeń. Teraz zatrudniali na umowę o pracę.
— Coś musiało ruszyć w gospodarce i reklama poczuła to pierwsza. – powiedziałem sam do siebie.
Przypomniałem sobie jeden z wykładów na uczelni: transport to krwiobieg gospodarki, pokazuje jej stan. Reklama to EKG przyszłości. Firmy wydają na kampanie dopiero wtedy, gdy wierzą, że za pół roku będą miały co sprzedawać.
Nie wiedziałem wtedy, że obserwacja ta okaże się kluczowa dla zrozumienia tego, co zaraz miało się wydarzyć.
Punktualnie o 9.00 pojawiłem się w pokoju Dyrektora. Wszystko było niemal identyczne, tak jak pamiętałem, że zostawiłem. Pierwszy pojawił się Rafael, z którym w kilka chwil zaktualizowaliśmy miniony rok. Później zaczęli pojawiać się inni. Pani Kierownik Basia i jej nowy nabytek w zespole, Asia, które po chwili wymiany kurtuazji ruszyły w swoje projekty.
Ale kogoś brakowało.
— A gdzie Kasia? — zapytałem.
Rafael uśmiechnął się tajemniczo.
— Nie pracuje już tutaj.
— Jak to?
— Wyszła za mąż — odpowiedział, a w jego oczach błysnął figlarny błysk. — Za Prezesa!
Zamurowało mnie.
— Za... Prezesa? NASZEGO Pana Prezesa?
— Tak, wyszła za mąż za niego.
Nagle wszystko stało się jasne. Te regularne wizyty. To nachylanie się nad biurkiem Dyrektora, ale zawsze z boku, gdzie siedziała Kasia. Ten chłodny, surowy Prezes – po prostu się zakochał! Pan Prezes się zakochał! Okazało się, że przychodził do nas nie po to, by rozmawiać z Dyrektorem. Tylko, aby zaprezentować się przed Naszą Kasią w dobrym świetle. Przychodził tak długo, aż ona powiedziała: TAK.
Zanim zdążyłem coś dodać, do pokoju wszedł Dyrektor. A za nim – nowa Pani Kierownik. I w tym momencie poczułem, że choć wróciłem w to samo miejsce, to nie jest już ta sama firma.
Królowa Śniegu
— Cześć Młody, super że jesteś. Poznaj, to Marta, będziesz w jej zespole — powiedział bez zbędnych ceregieli Dyrektor, który uznał, że skoro się pojawiłem, to piszę się na tę Grę.
— Witaj – usłyszałem zimne, pojedyncze słowo od Mojej Kierowniczki, po czym od razu dodała: – Weź naszykowany dla ciebie brulion i siadaj ze mną, to powiem ci, czym będziesz się zajmował.
— Ale że teraz? – zapytałem niby ją i wyczekująco spojrzałem na Dyrektora.
Dyrektor kiwnął głową i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z Martą. Jej zimne “witaj” wciąż wisiało w powietrzu. Czułem, że Marta należała do tej specyficznej grupy ludzi, którym towarzyszył przez całe życie „zimny wychów”. Wszystko dla niej było nie tak dobre, jak powinno, a maksimum, na które mogła się uzewnętrznić, aby pochwalić, to: „nawet niezłe”.
— Zapisuj. Mamy trzy kampanie w produkcji, dwie prezentacje w przyszłym tygodniu i jednego klienta, który dzwoni codziennie o 17:00, żeby sprawdzić, czy jest ktoś, kto go wysłucha i przyjmie od niego nowe uwagi do projektów z deadlinem na początek następnego dnia.
Pomyślałem, że będę musiał na nowo udowodnić swoją wartość. Rok temu byłem “przybocznym Dyrektora”, jego cieniem i prawą ręką. Teraz byłem - zasobem ludzkim - w dyspozycji Pani Kierownik, która zamierzała maksymalnie mnie wykorzystać.
Gra zaczynała się od nowa, ale na zupełnie innych zasadach.
Specyficzny Fair Play
Wieczorem wracaliśmy ze spotkania z klientem. W windzie Marta powiedziała:
— Zrób z tego minutki. Potrzebuję ich do jutra rano.
— Ale... nie wiedziałem, że mam robić notatki — odpowiedziałem.
— Zapomniałeś. To twój problem. Poradź sobie.
Uznałem, że kłótnia z nią nie miała większego sensu. Posiedziałem do północy, odtwarzając każdą sekundę spotkania z pamięci. Nazajutrz, gdy pokazałem jej gotowe minutki, spojrzała na nie z niedowierzaniem.
— Kto ci to zrobił?
— Sam.
— Nawet niezłe – doceniła mnie po swojemu.
Wzięła dokument i wyszła.
Tego samego dnia, na prezentacji u klienta, usłyszałem, jak Marta mówiła:
— Jak widzicie w minutkach, które przygotowałam...
Spojrzałem na nią wymownie. Oboje wiedzieliśmy, że to ja je przygotowałem.
Znowu nic nie powiedziałem. Nie było sensu.
Takie to było nowe Fair Play w Agencji po moim powrocie.
TURBObłyskotliwi Nonkonformiści
Moje zdanie o ekipie z trzeciego piętra już znacie. Kreacja, to było coś nad coś! Nigdy wcześniej, ani później, w jednym miejscu nie widziałem tylu wybitnych jednostek, które z kilku urywanych czy nieskładnych konceptów, potrafili przedstawić gotowy produkt zdobywający nagrody oraz wynoszący produkt klienta w stratosferę sprzedaży.
Gdy na naszym piętrze panowała Marta i jej sztywne reguły, u nich unosił się zapach kawy, chaosu i kreatywności. Słowa same składały się w zdania, dźwięki w melodie, a obrazy w scenariusze do filmów. Niestety było to też grupa błyskotliwych, ale i drażliwych ekscentrycznych nonkonformistów, którym nie dało się wytłumaczyć, że to klient na koniec miesiąca płaci nasze wypłaty. Im się wydawało, że dosłownie wszystko co było wytworem ich umysłu było arcydziełem w stylu Banksy’ego, przed którym klient powinien wręcz klękać, a my – „kelnerzy” – nie powinniśmy nawet dotykać.
Lubiłem chodzić do zespołu kreatywnego, który był nam przydzielony. Składał się z trzech kreatywnych: Zbyszka zwanego Zbro, który z trzech słów robił kampanię wartą miliony; Kondzika – który z niejednej reklamy jadł już chleb i Magdy – młodej graficzki, którą... zapamiętałem szczególnie dobrze.
Jasne włosy, lekko potargane, w taki sposób, że za podobne uczesanie kobiety płacą teraz w salonie tysiąc złotych i więcej. A ona miała je ot tak wstając od komputera. Piękne oczy, które widziały detale tam, gdzie inni widzieli tylko kreski. I ten sposób, w jaki pochylała się nad ekranem, całkowicie zatracona w projekcie. Coś pięknego!
Przesiadywałem w Kreacji długimi godzinami.
Oficjalnie – bo trzeba było pilnować terminów – bo gdy tylko wychodziłem, nasza kreacja robiła coś “na boku”: dla innych klientów, dla znajomych, dla siebie. Nieoficjalnie – przesiadywałem tam dla Magdy. Po prostu lubiłem sobie siedzieć, patrzeć i rozmawiać z nią.
— Podoba ci się? — zapytała kiedyś, pokazując mi swój storyboard.
— Jest... piękny — odpowiedziałem, patrząc na nią, a nie na ekran.
Uśmiechnęła się.
— Mówisz o projekcie, czy o czymś innym?
Zarumieniłem się.
— O projekcie. Oczywiście.
— Jasne — zaśmiała się i wróciła do pracy.
Pamiętam, że fajnie mi się u nich przesiadywało, aż pewnego razu Dyrektor zapytał mnie wprost:
— Zakochałeś się w Zbro, czy co? Bo tyle siedzisz tam u niego.
— No skąd — odpowiedziałem szybko.
Dyrektor tylko się uśmiechnął. Wiedział. Jak się zaraz sami przekonacie, Dyrektor – w sobie tylko znany sposób – wiedział wszystko, co dotyczyło tak jego klientów, jak i podległych mu pracowników.
Opisując ekipę z Trzeciego Piętra chcę dwa zdania napisać o naszym Producencie. Nazywał się Cezary. Był dla mnie Legendą. Wydaje mi się, że Dyrektor przedstawiając mi go powiedział, że pracował przy filmie: „Chłopaki nie płaczą”. Ale nawet jeśli prawda zatarła się z czasem, to i tak był wyjątkowym fachowcem. Przypuszczam, że zbudzony w środku nocy mógł zaproponować dowolny głos lektora w Polsce, który pasowałby do pomysłu klienta. Miał w małym palcu koszty produkcji filmowej, terminy – wszystko. Był mistrzem w swoim fachu i wnosił do firmy niesamowitą pozytywną energię.
Pamiętam taką sytuację, że wszedł do nas do pokoju pod koniec dnia i rzucił z kamienną twarzą:
— Cześć, wiecie co? Szukam mojego… talerza. Bo przecież nie kosztorysu, który miałem dostać wczoraj na koniec dnia, aby na dziś przygotować detale.
Ja go uwielbiałem. Myślę, że wszyscy go uwielbialiśmy. Był buforem między szaleństwem Kreacji, a twardą rzeczywistością.
A ja byłem buforem między nimi wszystkimi, a klientem.
Wojna domowa
Problem z Kreacją był zawsze ten sam.
Oni tworzyli arcydzieła. Klienci chcieli poprawek.
— Nie rozumiem — mówił Zbro, patrząc na mnie jak na zdrajcę. — Przecież TO jest ARCYDZIEŁO, czy klient tego nie widzi, czy on wie, że swoimi poprawkami niszczy całą moją pracę? A może to jest Twoja wina Młody, że klient tego nie dostrzega?
— Zbro, zrozum, że klient chce zmian — próbowałem łagodnie.
— Jak chce zmian, to niech zmieni sobie agencję — wtrącił się Kondzik.
Magda milczała, ale widziałem, jak się wewnętrznie denerwowała. Każdy z nich napracował się bowiem nad wersja, która nie wzruszyła ani trochę klienta.
— Słuchajcie — zacząłem. — Klient ma 40 poprawek...
— CZTERDZIEŚCI?! — Zbro aż wstał z krzesła i krzyknął — Niech sobie sam zrobi tę reklamę!
To był klasyczny pat. Kreacja uważała, że tworzy sztukę. Klient uważał, że płaci za usługę.
A ja byłem kelnerem, który musiał dostarczyć danie, które tylko marzyło się klientowi. Przeżywałem naprawdę trudne chwile, aż poprosiłem, aby Dyrektor nauczył mnie jak radzić sobie w tego typu sytuacji.
— Z klientem musisz być, musisz brzmieć bardziej ekspercko — powiedział mi pewnego dnia. — coś w stylu: Kreacja napracowała się, przygotowała kilka wersji, REKOMENDUJĘ właśnie tę, bo najlepiej pasuje do naszej koncepcji i kosztorysu.
—Nawet jeśli to nie jest to, co siedzi w głowie klienta, słowo “rekomenduję” sprawi, że nie odeśle cię z miejsca. — dodał. — Bo klient ZAWSZE będzie dążył do zobaczenia jak największej liczby projektów. Zawsze będzie chcieć mieć pewność, że wybrał najlepszą opcję. Że swoje miliony wydaje w najlepszy możliwy sposób. Ale Kreacja nie jest z gumy, gdy ich przeciążysz, to na żywca wyrwą ci serce i zjedzą na twoich oczach. Dlatego Młody im mówisz tak:
— Klient miał 40 poprawek, ale ja broniłem waszej wersji, bo umówmy się, że była idealna. Walczyłem z nim pół godziny. Niestety, poprosił o małe zmiany. I tu wyliczasz całą litanię, ale ubrałeś wszystko w bułkę: dobre-złe-dobre wieści. — rozumiesz już ?
— I oni to przełkną? – nie mogłem uwierzyć w tę swoistą lekcję dyplomacji.
— No ba — zakończył swą lekcję Dyrektor.
Z czasem wypracowałem własne metody. Gdy Kreacja przynosiła coś, co było wyraźnie poniżej naszych standardów, dzwoniłem do klienta i mówiłem:
— Słuchaj, dostałem projekt od Kreacji, ale odesłałem ich z powrotem do pracy. Kazałem im wysilić wszystkie zwoje mózgowe, bo to, co pokazali, jest poniżej mojego standardu, a Twoich oczekiwań, za które płacisz. Daj mi proszę odrobinę więcej czasu na coś porządnego, czego nie będę się wstydził przed Tobą.
Takie dyplomatyczne podejście działało cuda. Budowało zaufanie, a najważniejsze, że kupowało czas.
Z tamtego okresu zapamiętałem także kilka złotych zasad w stylu:
“Klient oczekuje od nas pomocy, a nie tworzenia problemów.”
“Zawsze zadzwoń do klienta, jak widzisz, że coś idzie nie tak. Pojutrze łatwiej nie będzie.”
Klient poinformowany o problemie to partner w jego rozwiązywaniu. Klient zaskoczony problemem nazajutrz o poranku będzie Twoim wrogiem.
Pęknięcie
Mieszkałem poza Warszawą. Codziennie wstawałem o 5:00. Wracałem o 23:00.
To był okres przedświąteczny – masa reklam, które miały wejść już za chwilę. Pracy nie ubywało do tego stopnia, że kilka razy, gdy deadline był na kolejny dzień rano, zostawałem w pracy na noc. Spałem, gdzie się dało – na kanapie w pokoju konferencyjnym, raz nawet na podłodze w Kreacji. Nocowało tak kilka innych osób, głównie z Kreacji i graficy z komputerowni.
Robiłem swoje, nie narzekałem chociaż byłem pod nieustanną presją. Przemęczony. Bez nadziei, że ten kołowrotek kiedykolwiek się skończy. Z Dyrektorem rzadziej miałem interakcje, bo byłem przypisany do Marty. Miałem odpowiedzialność, nie byłem wolnym ptakiem jak wcześniej.
Pasja zamieniła się w obowiązek, który nie cieszył, jak za pierwszym razem.
Stety lub niestety pewnego dnia, siedząc w biurze późnym wieczorem, poczułem, że już nie mogę. Wyszedłem na korytarz i powiedziałem na głos do siebie:
— Rzucę to wszystko w cholerę.
Od razu poczułem ulgę.
Nie wiedziałem, że w korpo ściany mają uszy, a Dyrektor wie wszystko.
Dywanik u Dyrektora
Tuż po tej cholerze, Dyrektor wezwał mnie do salki konferencyjnej.
Zamknął drzwi.
— Dlaczego dowiaduję się od obcych, że chcesz odejść? – powiedział prosto z mostu.
Zaskoczył mnie, a ja zamiast uspokoić sytuację, dałem się ponieść emocjom. Wylałem żale. Godziny pracy. Presję. Martę. Kreację. Brak życia.
Dyrektor słuchał w milczeniu.
Gdy skończyłem, powiedział spokojnie:
— Daję ci 100% podwyżki. Zostań.
Sto procent. Podwojenie pensji. Ot tak podniósł mi pensję w jednej chwili.
Powinienem był ochłonąć. Podziękować. Przyjąć.
Zamiast tego powiedziałem:
— Pieniądze to nie wszystko.
Gdy tylko powiedziałem to głośno, to poczułem ulgę. On zaś zadumał się na chwilę.
Zapadła cisza.
Dziś, patrząc wstecz, wiem, że to nie była gra z mojej strony. To był krzyk o coś innego. Być może gdyby Dyrektor, zamiast 100% podwyżki, dał mi wtedy nadzieję w stylu: „Młody, dotrwaj do stycznia, a potem będzie już z górki”, zostałbym. Dyrektor pierwszy raz swoim legendarnym Szóstym Zmysłem nie wyczuł, że bardziej od pieniędzy potrzebowałem wtedy nadziei na większy work-life balance w tej pracy. Pytanie, które teraz sobie po latach też stawiam: a może on dokładnie wiedział, że pracując w Agencji, to trzeba „porzucić wszelką nadzieję wchodząc do niej” i stąd ta podwyżka, jedyny motywator, który miał w ręku?
Jak się spotkam z Nim w realu, to go o to zapytam i Wam przy okazji przekażę. A teraz wracam do historii.
Dyrektor zadumał się. Coś w głowie obmyślał. Wyjął telefon, zadzwonił w kilka miejsc. Po chwili powiedział:
— Chodź. Wracamy do pokoju. Musimy to powiedzieć pozostałym.
W pokoju od razu rzucił:
— Młody pracuje dziś ostatni dzień i rozstaje się z nami.
Wszyscy na mnie.
— W poniedziałek przychodzi Krzysiek, którego właśnie wyciągnąłem z konkurencji. Zmieniamy rozkład zespołów w dziale – kontynuował.
I... w 3 minuty odbyła się reorganizacja całego podległego mu działu.
Ja kolejny raz żegnałem się ze wszystkimi.
Byłem wówczas pierwszym pracownikiem, który sam z siebie odszedł z tej Agencji.
I, po prawdzie, nawet dwukrotnie.
Zakończenie
Wychodząc z budynku, Rafael dogonił mnie przy windzie.
— Młody — powiedział. — Pamiętasz, co ci mówiłem?
— Do not discount yourself — odpowiedziałem.
— Dokładnie.
Skinąłem głową.
Wiedziałem, że odchodzę. Nie wiedziałem jeszcze, dokąd zmierzam.
W kolejnym odcinku:
Zaczniemy nową serię. Wydaje mi się, że najwłaściwszą historią na przejście będzie moja praca z klientem z Izraela. Będzie o branży mleczarskiej w Polsce. O Covidzie.
Zapraszam.
Przypomnę linki do pozostałych odcinków:
Seria: Wspomnienia Chłopaka Reklamy
To Nie Jest Film. To Reklama Odc. 1
Na koreańska serię złożyły się:
1. Z Pamiętnika Przedsiębiorcy Odc. 1: Nocny telefon
2. Z pamiętnika przedsiębiorcy. Odc. 2: Handlowanie to gra. Pierwsza krew.
3. Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 3: Kadry decydują o wszystkim
4. Z Pamiętnika Przedsiębiorcy. Odc. 4: Wizyta w fabryce
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz