wtorek, 17 grudnia 2013

1000 lat wkurzania


Francuzów lub o tym, że "nie samym chlebem żyje człowiek".

Zapraszam. Wpis gościnny.





fotka z blogu Kamienia


O historii można pisać pasjonująco. Z przymrużeniem oka i subiektywnie. To ostatnie jest zresztą moim zdaniem warunkiem koniecznym (choć nie wystarczającym) by historia była opowiedziana ciekawie. 

Dziesięć wieków relacji francusko angielskich w bez mała 500 stronicowej pigułce autorstwa Stephena Clarka to miła odprężająca lektura. Autor jest erudyta, ale nie nudziarzem, często ironicznym komentatorem, ale nie prostakiem. To zresztą może być wskazówka dla wielu publicystów, dla których ironia jest równoznaczna z szyderstwem i stygmatyzowaniem osób mających inne poglądy. Opowieść angielskiego pisarza podana z dziennikarskim polotem wciąga od pierwszych stron, a więc od historii porwania Cherlevy, normańskiej chłopki przez Roberta, młodszego brata ówczesnego księcia Normandii Ryszarda w XI w.  aż po elekcję Nicolasa Sarkozy´ego. Dla mnie - przyznaję- historycznego laika jest nowością, że historia może być polem na którym ścierają się nieustannie interpretacje tych samych wydarzeń. Począwszy od dyskusyjnej świętości Joanny d'Arc poprzez dość śmiałe nazywanie porażek zwycięstwami albo wybielanie ciemnych stron w historii (II wojna światowa) aż po takie drobnostki jak spór o palmę sobie pierwszeństwa w wynalazku szampana... 
Pisze Clark: Monsieur Blet (autor wydanej w 1940 r. historii francuskiej kolonizacji - przyp. mój) dodaje, że rybacy z Normandii, Bretanii oraz  La Rochelle również pływali do Kanady całe dziesięciolecia wcześniej niż Kolumb przebył Atlantyk, i konkluduje "Francuzi także brali udział w wielkich odkryciach. Lecz ich wyprawy cechowała dyskrecja...". Jasne, po raz pierwszy (i ostatni) w historii Francuzi zachowali dyskrecję w kwestii swoich osiągnięć.
O ile powyższy fragment można potraktować rozrywkowo to historia tuszowania haniebnych kompromisów i oportunizmu francuskich elit jak choćby Sartre'a czy de Beauvoir, które wykazuje autor nie brzmią już tak zabawnie. Jakże swojsko brzmi poniższe zdanie Clarkea: Krótko mówiąc, trudno się dziwić, że powojenne pisarstwo Sartre'a i de Beauvoir w tak znacznej mierze dotyczyło niełatwych kwestii moralnych wyborów. 
Czytając "1000 lat wkurzania Francuzów" nie mogłem nie myśleć o nastawieniu wielu polskich publicystów do historii naszego kraju. I to jest chyba zasadnicza różnica w pojmowaniu własnej historii nad Wisłą i np. nad Sekwaną. Polega na dokładnym odwróceniu proporcji - tam francuski ruch oporu przykrywa kolaborancki rząd Vichy podczas gdy tu stodoła w Jedwabnem kładzie się coraz większym cieniem na bohaterstwie Polaków i polskiego państwa podziemnego. I na koniec trochę żartobliwie, ale też pouczająco - a propos tego, że szaleństwo, złe zarządzanie i to rzekomo nasza specjalność:
Flota Filipa VI dowodzona była przez wytrawnego żeglarza rodem z Genui, lecz Barbanera podlegał rozkazom dwóch Francuzów,z których żaden nie był marynarzem. (...) Jakież to francuskie... (...) Dla Francuzów nie liczy się doświadczenie, liczy się zarządzanie - to znaczy francuski styl kierowania, na który głównie składa się wyniosłe ignorowanie dobrych rad ze strony kogokolwiek kto choćby posiadał masę doświadczenia, nie może się pochwalić w swoim CV naukami pobieranymi w grandes écoles. (...) W wyniku tego starcia francuska flota inwazyjna została niemal całkowicie unicestwiona, a Francja straciła dziesiątki tysięcy żołnierzy. Dworzanie Filipa tak bardzo obawiali się oznajmić mu tę złą nowinę, że kazali uczynić to nadwornemu błaznowi. - Nasi rycerze są znacznie dzielniejsi od angielskich. - Doprawdy? A dlaczego, Spytał Filip. - Ponieważ Anglicy nie mieli odwagi skakać do morza w pełnej zbroi.

Stephen Clarke 1000 lat wkurzania Francuzów, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2012

Autor recenzji: Anddna vel. Kamien prorok  blog macierzysty www.trzy-stopnie-swobody.blogspot.de